2020-12-05
2021-06-11
Mirosław Kocur

Uwikłana – antropolożka u Hucułów

Trudno dziś być antropologiem. Z hukiem runął mit obiektywnego, nieprzezroczystego i niewinnego badacza, objawiającego światu z wyżyn uniwersyteckiej katedry jedynie słuszną wiedzę o kolejnej kulturze rdzennej. Bronisław Malinowski, twórca „obserwacji uczestniczącej” jako metody naukowej, pisał w dzienniku o swoich potencjalnych informatorach: „siedzą rzędem pod ścianą, w kucki, kudłate łby na ciemnych kadłubach”1. Każdy świadek przez swoją obecność i nastawienie ingeruje w obserwowane zdarzenie. Malinowski, przyszły autor Życia seksualnego dzikich, planował małżeństwo z Papuaską, a w dzienniku nazywał rdzenne mieszkanki Trobriandów „kurwami” i notował z narcystyczną szczerością, że owe kobiety sam „skandalicznie maca”, a „paskudne erekcje” rozładowuje masturbacją.

Sto lat po Malinowskim Adriana Świątek wybrała się na Pokucie, żeby opisać wesele u Hucułów. Młoda antropolożka widowisk, w pełni świadoma utraconej niewinności, badania terenowe nazywa obrzędem przejścia – własnym obrzędem przejścia. Ciekawe, czy Świątek podczas wieloletnich wędrówek po Huculszczyźnie prowadziła dziennik. W tekście Huculskich peregrynacji weselnych autorka, pomimo hucznych zapowiedzi, opublikowała niewiele śladów swej wewnętrznej przemiany. Ograniczyła się raczej do podania kilku klasycznych przykładów z dzieł innych badaczy. To zresztą charakterystyczne dla pęknięcia metodologicznego pomiędzy patetycznymi nieco deklaracjami badaczki a realizacją jej projektu. Narracja antropolożki, mimo zapewnień, nie przemienia się w opowieść wieloautorską. Świątek bardzo rzadko dopuszcza do głosu uczestników huculskich wesel, czyli obrzędów przejścia, których była świadkiem podczas wieloletnich badań terenowych. Zadowala się zwykle cytowaniem badaczy wcześniejszych. Wielogłosowość jej narracji sprowadza się najczęściej do wywoływania głosów z przeszłości i przytaczania opinii obserwatorów spoza lokalnej społeczności. Współczesnym Hucułom Adriana Świątek głosu nie użycza.

Monografia nie przemienia się w „powieść antropologiczną”. Autorka desperacko usiłuje zachować rzeczowy i możliwie neutralny ton narracji, sądząc zapewne, że wciąż tylko tak należy pisać pracę naukową. Tekst nosi silne piętno tradycyjnej rozprawy doktorskiej. Świątek na każdej niemal stronie stara się legitymizować własne opisy autorytetem wcześniejszych badaczy. Sama zbyt często ukrywa się za cytatami, rzadko proponuje własne interpretacje zdarzeń. Wielka szkoda, bo pisze dobrze, a jej nieliczne uwagi zdradzają wnikliwy umysł.

Autorka odróżnia trzy rodzaje huculskiego wesela. Szczegółowe opisy kolejnych etapów uroczystości wzbogaca publikacją pieśni w oryginale i we własnym przekładzie. Bardzo użyteczne są linki do nagrań zarchiwizowanych w internecie. Przebieg zdarzeń antropolożka wyjaśnia równie przydatnymi rysunkami i schematami. W ostatnim rozdziale sumiennie prezentuje i kompetentnie omawia wszystkie kostiumy oraz rekwizyty weselnych performansów. Ciekawe są aneksy z przekładem mało u nas znanych fragmentów legendarnych tekstów Petra Szekeryka-Donykiwa.

Bezsprzecznym walorem monografii jest publikacja własnych fotografii autorki, dokumentujących szczegółowo etapy huculskiego wesela od zaprosyn po oczepiny. Gęsta seria obrazów przemienia chwilami huculski obrzęd przejścia w film animowany. Rozdział poświęcony kwestiom metodologicznym obszernie omawia wiele zagadnień związanych z użyciem fotografii jako unikalnego świadectwa/uczestnika zdarzeń. Autorka zapowiada kontynuowanie artystyczno-naukowego programu „archeologii fotografii” Jerzego Leszczyńskiego. Pośród tych cennych merytorycznie rozważań zabrakło jednak kwestii, moim zdaniem, szczególnie istotnej w kontekście badań terenowych. Antropolożka ignoruje pytanie o realny wpływ performansu fotografowania na fotografowany obiekt czy zjawisko. Na kilku zdjęciach przynajmniej jedna z osób patrzy prosto w obiektyw, a ulotny uśmiech zdradza pełną świadomość obecności obserwatorki. Świątek nie postrzega swoich wielodniowych pobytów w huculskich wsiach jako ingerencji w życie lokalnej wspólnoty. Nie bada konsekwencji przemieszkiwania młodej, atrakcyjnej kobiety z Polski w chacie Hucułów czy oddziaływania jej obecności na zachowanie uczestników wesela. Ułatwia sobie dokumentowanie badań na Huculszczyźnie, powielając, wbrew własnym teoriom, mit przezroczystej antropolożki.

W kontekście rozbudowanych i merytorycznie fascynujących refleksji Świątek na tematy metodologiczne oraz oryginalnej dokumentacji ikonograficznej zaskakuje konwencjonalny i nieco suchy raport z samych badań terenowych. Krótkie wzmianki autorki o jej osobistych spotkaniach z Hucułami, zawieszone w czasowej próżni, bywają co najwyżej zdawkowe i przyczynkowe. Piszę to wszystko nie bez smutku. Znakomity w założeniach projekt naukowo-artystyczny ugrzązł w pół drogi. Obszerna część metodologiczna sygnalizowała przecież radykalny program badawczy. Antropolożka widowisk zamierzała poznawać huculski obrzęd przejścia poprzez doświadczanie własnej przemiany wewnętrznej. Osobista inicjacja, „podróż odkrywcza w głąb siebie samej”, miała być metodą przeżywania wesela, modelowego obrzędu przemiany i jednej z ostatnich dostępnych współczesnemu człowiekowi inicjacji.

Monografia Adriany Świątek to pouczający przykład uwikłań badaczki w sieci wpływów niekiedy mało uświadamianych. Wizja tradycyjnych wymogów akademii, często diabolicznie wyolbrzymiana przez słuchaczy studiów doktoranckich, może blokować rozwój nowoczesnej nauki, szczególnie jeśli nie wspiera studiów wielodyscyplinarnych, nowatorskich badań jakościowych czy hybrydowych form publikacji wyników. Performatywność weselnych peregrynacji, doświadczanych przez pełną pasji antropolożkę widowisk, rozmywa się w natłoku cytatów z dawno nieżyjących autorów. Tradycja stanowi oczywiście ważny element tożsamości każdej wspólnoty, ale nie może zastąpić doświadczenia żywego performansu tu i teraz. Nie potrafi też takiego performansu w pełni wyjaśnić. Bardzo zabrakło mi głosu żywych Hucułów. Spojrzenia na wesele z perspektywy mieszkanki Ilci czy Wierchowiny.

I jeszcze jedna sprawa. Książka została wyjątkowo pieczołowicie wydana. To niezwykle piękne dzieło sztuki edytorskiej. Kto jednak jest adresatem tego dzieła? Liczne, całostronicowe fotografie nadają publikacji wymiar performatywny. Tworzą osobną opowieść. Performatywną funkcję pełnią również pieśni i struktura narracji, podzielonej na trzy obrazy z wieloma scenami. Opisy wydarzeń teraźniejszych są jednak nieustannie zakłócane przywołaniami z przeszłości, cytatami z wcześniejszych badaczy. Nie sposób się w tę opowieść zagłębić, nie sposób tego wesela doświadczyć podczas czytania. Suche opisy i nieustanne porównania nużą, drażnią i mącą jasność wywodu. Tekst zdaje się być adresowany głównie do konserwatywnych i chyba jednak „wyobrażonych” recenzentów rozprawy doktorskiej. Jakby autorka bała się porwać czytelnika swą narracją. Jakby hamowała własny talent i tłumiła emocje.

Moje krytyczne uwagi są wyrazem szacunku dla kompetencji i talentów Adriany Świątek. Huculskie peregrynacje weselne to cenna dokumentacja widowiskowego obrzędu przejścia i dowód opanowania przez autorkę techniki pisania rozprawy naukowej. Relacja fotograficzna wyróżnia się walorami artystycznymi.

Droga Pani Doktor, może już Pani przestać cytować. Proszę teraz napisać, co Pani myśli. Czekam też na osobny album z fotografiami. Z kolejnej wyprawy na Wschód?

O autorze

Adriana Świątek: Huculskie peregrynacje weselne. Obrzęd weselny jako widowisko kulturowe, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego, Warszawa – Kraków 2020

  • 1. Bronisław Malinowski: Dzienniki, z dnia 1.09.1914, „Konteksty” 1999 nr 1–2, (23.11.2020).