2020-12-05
2020-12-18
Dariusz Kosiński

Nie filozofuj!

„Don’t be a philospher!” – słyszę wciąż w uszach zdecydowany, ale zarazem zawsze pełen ironicznego śmiechu głos mojej, nieżyjącej już od lat, nauczycielki angielskiego. Mrs Darecka wołała tak do nas zawsze, gdy zamiast użyć najprostszej konstrukcji (wtedy uczyło się jeszcze języka systemowo: konstrukcje, sytuacje użycia i dopiero potem – mowa), tworzyliśmy jakieś słowne wykrętasy. A już zawsze tak wołała, gdy bez potrzeby i dostatecznych umiejętności usiłowaliśmy wypowiedzieć się szczególnie ozdobnie.

W tym okrzyku zawarte jest dość popularne przekonanie, zgodnie z którym filozofia to zajęcie szkodliwe i jałowe, polegające na zupełnie niepotrzebnym komplikowaniu rzeczy prostych i jasnych, spełniających swoje praktyczne funkcje. To samo przekonanie wypowiedzieć można mistrzowskim rymem i rytmem:

Filozofy – głęboko myśleli,
Aż nad ciemną przepaścią zawiśli,
Obudzili się, w przepaść spojrzeli
I zawołali: „Ciemno! ciemno! ciemno!”.

Te słowa wypowiada – przypomnijmy – Szatan. Z radością i triumfem („To hosanna dla nas szatanów, / To śpiew naszych kościelnych organów”), wypowiadając jednocześnie nie tylko romantyczną niechęć do „mędrków” i ich „szkiełka i oka”, lecz także ewangeliczne wywyższenie dziecięcej prostoty i „świętej naiwności”.

Tak, filozofia nie ma dobrej prasy. Niby jest szanowana, niby wiadomo, że „miłość mądrości” i źródło wszystkich innych nauk, ale w praktyce – piąte koło u wozu, a nawet jego hamulec, wzorcowy przykład oderwania od „rzeczywistości”.

Teatr też nie ma dobrej prasy. „To jakiś teatrzyk, a nie poważna polityka”. „Po co komu te teatry – siedzę i nic nie rozumiem. Komu to potrzebne. Zagrajcie coś wesołego, dla ludzi”. „Za własne pieniądze sobie to róbcie, nie z naszych podatków”. Teatr dzisiejszy – tak jak dzisiejsza filozofia – zajmuje się odsłanianiem złożoności świata, demaskacją iluzyjności tego, co uznaje się powszechnie za „twardą rzeczywistość”, kwestionuje oczywistości wypisywane na sloganach, a przede wszystkim – podważa wartości, a bez wartości, jak żyć, panie premierze, jak żyć?

W ramach przerywanego i utrudnianego przez pandemię COVID-19, więc trwającego dłużej niż zakładano, kursu wiodącego Otwartego Uniwersytetu Poszukiwań, zatytułowanego „Teatr dla filozofii – filozofia dla teatru”, zaproszeni goście i uczestnicy podejmowali na różne sposoby refleksję nad tym, co łączy teatr i filozofię. W ich obszarze wspólnym, będącym – jak się okazuje – także polem napięć, lokują się też pozostałe zamieszone w tym numerze „Performera” teksty, odsłaniające niekiedy bardzo zaskakujące efekty spotkania teatru i filozofii, zwłaszcza filozofii współczesnej. Czytając je i zachęcając do ich lektury, pomyślałem, że zwłaszcza w kontekście czasów, w jakich przyszło nam publikować ten numer, tym, co filozofię i teatr łączy, jest pozorna nieprzystawalność do rzeczywistości rządzonej imperatywem zachowania bezpieczeństwa i przetrwania oraz ich niezbędność właśnie w tej rzeczywistości. Lęk o życie (raczej innych niż swoje), a jednocześnie sprowadzenie tego uczucia do rzeczy „niezbędnych”, rodzi pytanie o niezbędność samego życia i jego sens. Rodzi też pytanie o to, co naprawdę jest „niezbędne”? Czy zachowanie życia dla niego samego, ograniczenie go do troski o przetrwanie, nie oznacza, że sama ta troska przestaje mieć wartość? Czy zamykając się w domach i rezygnując z teatru życia codziennego i pozacodziennego, schodząc na poziom organizmów trwających, nie obnażamy się aż do życia bez znaczenia, świętego dlatego, że bezkarnie można je skończyć i nikt tego nawet nie zauważy? Czy sprowadzając nasze życioaktorstwo do minimum, nie tracimy zarazem życia w jego istotnym, ludzkim znaczeniu? Pytania idealnie zbędne, wręcz groźne, ale i nieuniknione. Pytania filozoficzne i teatralne zarazem.

Ten numer „Performera” jest pełen takich pytań. Czasem, pracując nad nim, miałem wątpliwości, czy w tych czasach zmiany, może końca, ma sens zajmowanie się czymś takim jak redagowanie niszowego w końcu pisma, które nie reaguje na bieżące wydarzenia, nie podejmuje bezpośrednio i natychmiast „palących problemów współczesności”, zawsze jest trochę spóźnione i trochę obok. Ale im dłużej trwa ta prowizorka pandemiczna, w której żyjemy (każdy fachowiec wie: prowizorki są najtrwalsze), tym bardziej wierzę, że właśnie to ma sens, nawet jeśli Panie Dareckie całego świata będą śmiać się, że takie z nas filozofy od siedmiu boleści…

Wierzę w to także dlatego, że ten numer dedykowany jest pamięci człowieka, który przez całe swoje życie zajmował pozycję kogoś dla wielu niepotrzebnego i dziwacznego, a przecież – niezbędnego. Odejście Ludwika Flaszena odnotowano tu i ówdzie, ale wśród tylu innych śmierci nie była to wiadomość przyciągająca uwagę chyba nawet środowiska teatralnego. Pan Ludwik od dawna zresztą pozostawał już trochę na uboczu, rozliczywszy się z większością swoich spraw we wspaniałej, a nie dość uważnie przeczytanej książce Grotowski & Company. Kiedy jeszcze bywał we Wrocławiu regularnie, prowadziłem (ha, ha – co najwyżej otwierałem) seminaria z jego udziałem. Pamiętam, jak w czasie jednego z pierwszych, gdy we foyer Studia Na Grobli już zgromadzili się słuchacze, zorientowałem się, że na sali nie ma najważniejszej osoby. Ktoś mi powiedział, że Flaszen wszedł do znajdującej się obok sali teatralnej. Tam go znalazłem – chodził wzdłuż sceny, skupiony, zbierając energię i myśli. Teatralny perypatetyk. Uosobienie spotkania teatru i filozofii. Półżartem zawołałem: „Harfiarzu, lud zebrał się mnogi!”. Uśmiechnął się radośnie (bardzo lubił takie gry) i odpowiedział: „Czekają znaku”.

Tak, panie Ludwiku: czekają.


Zespół redakcyjny

  • Monika Blige, Dariusz Kosiński, Katarzyna Lemańska, Karolina Sołtys (korekta), Wanda Świątkowska, Katarzyna Woźniak

Projekt okładki

  • Barbara Kaczmarek

Współpraca

  • Tomasz Raczkowski (staż)