2021-12-22
2022-01-27
Witold Loska

Czytanie spekulatywne 2312 Kima Stanleya Robinsona w kontekście kryzysu ekologicznego

Artykuł powstał na podstawie fragmentu pracy licencjackiej napisanej pod kierunkiem prof. Małgorzaty Sugiery w Katedrze Performatyki UJ i obronionej w lipcu w 2019 roku.

Trwa szósta katastrofa – tak powszechnie określa się aktualną falę masowego wymierania zwierząt i roślin. Jednak tym razem to jeden gatunek – homo sapiens – ponosi odpowiedzialność za śmierć innych. Zasięg naszych działań obejmuje nie tylko wpływ na stan i losy poszczególnych ekosystemów. Oddziałujemy również na procesy przesądzające o losie całej planety. To właśnie skłoniło badaczy do ogłoszenia nowej epoki geologicznej – antropocenu. Niezależnie od kontrowersji i dyskusji wokół tego terminu, chciałbym wskazać na taką jego właściwość, która wydaje mi się kluczowa. Antropocen to pojęcie, które implikuje zmianę perspektywy, przeskalowanie – zarówno przestrzenne, jak i czasowe. Ludzkości nie da się już rozumieć jako rozmieszczonych na Ziemi, dających się wyodrębnić społeczności, nie można już również planować naszych działań, biorąc pod uwagę jedynie aktualne uwarunkowania. Timothy Morton słusznie bowiem zauważa, że skale czasowe i przestrzenne, jak i złożoność procesów, jakich staliśmy się częścią, przekraczają możliwości naszego aparatu percepcyjnego – ludzkość w skali globalnej i w skali czasu głębokiego stała się hiperobiektem1.

Jak w obliczu tego ograniczenia można zatem formułować propozycje etyczne, adekwatne do odpowiedzialności wynikającej z mnożących się zależności między ludźmi a nie-ludźmi? Elizabeth Grosz odnotowuje, że tak jak przestrzeń stała się przedmiotem wielu analiz, dyskursów i dyscyplin, tak czas, mimo podobnie wszechogarniających właściwości, pozostaje niezbadany2. Nie wykształciły się również specyficzne dla niego dyscypliny (poza historią, którą jednak Grosz niejako dyskwalifikuje ze względu na to, że nie podejmuje kwestii ontologicznego, epistemicznego i politycznego statusu czasu3). Zatem o ile problem skali przestrzennych jest aktywnie rozwiązywany poprzez tworzenie konceptualnych zapośredniczeń, umożliwiających badanie naszego wpływu na globalne zjawiska, o tyle czas to wciąż „cichy akompaniament, spowita w cieniu implikacja wspierająca, kontekstualizująca i finalnie niszcząca wszelką wiedzę i praktyki, choć nie jest bezpośrednim przedmiotem ich analiz czy spekulacji”4. Wydaje się zatem, że aby formułować jakiekolwiek propozycje etyczne i polityczne, należy wypracować odpowiednie narzędzia, które pozwolą na analizę fenomenów, wykraczających poza czasową skalę ludzkiego życia. Powszechnie funkcjonujące rozumienie czasu jako linearnego rozwoju zdarzeń przestaje dziś wystarczać. Logika postępu, którą taki model implikuje, nie tylko blokuje analizę konsekwencji naszych działań, lecz także ogranicza zakres możliwych do wyobrażenia przyszłości, które nie byłyby ekstrapolacją aktualnych uwarunkowań. Innymi słowy, czas linearny odcina nas zarówno od możliwości pomyślenia katastrofy, jak i takiej organizacji rzeczywistości, która pozwoliłaby jej uniknąć.

Bodźcem do wydania wspomnianej antologii pod redakcją Grosz była potrzeba sformułowania filozofii czasu zorientowanej na przyszłość, ujmowaną jako obszar szansy, pojawienia się tego, co nieprzewidywalne, przypadkowe – a więc przyszłość otwartą, niepodporządkowaną logice przyczynowo-skutkowej5. W tym artykule podejmę próbę sformułowania własnej odpowiedzi na to wyzwanie, koncentrując jednak uwagę nie tyle na zbudowaniu koherentnej filozofii czasu, ile na poszukiwaniu sposobu na nawiązanie nowej relacji z przyszłością. Takiej, która umożliwi innego rodzaju zaangażowanie się w kwestie ekologiczne, niejako omijające problem skali.

Charakterystyczne dla dyskursu o antropocenie jest podejście, które Eve Kososfsky Sedgwick w ślad za Paulem Ricoeurem nazywa „hermeneutyką podejrzeń”6. Jak zauważa Sedgwick:

myśliciele tworzący po Freudzie otwarcie wykorzystują paranoję nie jako mechanizm diagnostyczny, lecz jako receptę. W świecie, w którym nie trzeba być opętanym, by znaleźć dowody na systemową opresję, przyjęcie w punkcie wyjścia jakiejkolwiek innej postawy niż paranoiczna postrzegane jest jako naiwne, obłudne lub usłużne7.

Paranoika cechuje nieustanna nieufność, potrzeba odkrywania kolejnych warstw prawdy, głębokich mechanizmów, kryjących się pod powierzchnią pozorów. Badacze zaangażowani w krytyczną pracę ekologiczną nierzadko prześcigają się w podważaniu rozpoznań innych uczonych. Sama paradygmatyczna kategoria antropocenu została już nie jeden raz zdemistyfikowana i zastąpiona przez mnogość innych propozycji: cthulucen, plantacjocen, kapitalocen, nekrocen, by wymienić tylko niektóre z nich. Nietrudno zauważyć, że podobnie jak inne nurty teorii krytycznej, ekokrytykę często cechuje, jak mówi Sedgwick, wszechobecna paranoja. Autorka odnotowuje, że choć czytanie paranoiczne – traktowane w akademii jako swoisty imperatyw – prowadzi do ujawnienia systemowej opresji, niewiele wnosi do jej zwalczania. Paranoik operuje negatywnymi afektami, a uświadamiając otaczającym go ludziom ich pozycję podporządkowaną systemowym mechanizmom przemocy, stara się doprowadzić do ich emancypacji. Okazuje się jednak, że jedyne, co wywołuje demistyfikacja, to poczucie niemocy i beznadziei – jaką sprawczość ma bowiem jednostka w obliczu machiny systemu? Sedgwick stawia również pytanie o wykluczone grupy społeczne, wobec których przemoc z założenia ma być widzialna i służyć jako swoiste ostrzeżenie – hermeneutyka podejrzeń wobec takich strategii pozostaje bezradna. Kluczowa dla paranoika jest również możliwość przewidywania, tkwi on zatem w czasowości „sięgającej wstecz, niechętnej wszelkim niespodziankom”8. Wychodząc od tej zależności, Sedgwick proponuje czytanie reparacyjne, zamiast paranoicznego. W miejsce pełnego niepokoju przewidywania postuluje otwartość na to, co nowe, zaskakujące – niespodziankę.

Tekst ten stanowi propozycję wariantu czytania reparacyjnego, który pod wpływem przywołanych obserwacji Grosz odwołuje się do otwartej wizji przyszłości – nazywam go czytaniem spekulatywnym9. Odrzucam zatem wszelkie demistyfikacyjne ambicje, a zamiast prawdy będę poszukiwał przebłysków możliwości. Czytanie spekulatywne nie ma nic wspólnego z krytyką, jest raczej praktyką performatywną – jego efekt, czyli spekulacja, stanowi swojego rodzaju samospełniającą się przepowiednię. Przynosi niespodziewane możliwości, rekonfigurując relację z przyszłością, ustanawiając ją jako domenę szansy i przypadku. Tym samym, jak postaram się pokazać, czytanie spekulatywne staje się narzędziem umożliwiającym podjęcie kwestii ekologicznych – pomimo ich hiperobiektowej natury – i formułowanie adekwatnych do tej problematyki etycznych propozycji, tworzących repertuar zdolności-do-odpowiedzi [response-ability].

Zanim przejdę do mojej próby czytania spekulatywnego, którego przedmiotem będzie powieść 2312 Kima Stanleya Robinsona, muszę jeszcze rozwiać kilka metodologicznych wątpliwości. Przede wszystkim należy ustalić status spekulacji w stosunku do przedmiotu badania. Choć w 2312 można odnaleźć sporo fragmentów, o których można powiedzieć, że prawdopodobnie mają intencjonalnie spekulatywny charakter, nie ma to większego znaczenia dla mojego wywodu. Czytanie spekulatywne ma charakter performatywny, ponieważ ustanawia przedmiot swojej analizy jako spekulację, niezależnie od intencji autora interpretowanego tekstu. Nie będę zatem wyrokować na temat znaczeń powieści Robinsona, a raczej potraktuję ją jako plastyczny materiał, z którego można wydobyć użyteczne dla mnie treści i spostrzeżenia. Choć istnieją warunki określające możliwości czytania spekulatywnego (nie można przecież na przekór twierdzić, że coś da się czytać spekulatywnie, kiedy materiał skutecznie to uniemożliwia), to będę raczej starać się omijać przeszkody, niż się z nimi mierzyć. Dlatego z wielkim prawdopodobieństwem moje odczytanie nie potrafiłoby się obronić, gdyby poddać je analizie paranoicznej. Należy zatem pamiętać, że jego wartość lokuje się nie w trafnej deszyfracji tekstu, lecz raczej w tym, do czego można go użyć. Oznacza to również, że określeń „spekulacja” i „czytanie spekulatywne” używam w tym artykule wymiennie i nie oznaczają one odmiennego statusu analizowanego fragmentu.

Słońcołazi

Spekulacja zwykle zaczyna się od przerwy, przepaści, przeskoku. Nagle znajduję się gdzie indziej i kiedy indziej, a brak powiązania z tu i teraz wydaje się drażniący. 2312 Kima Stanleya Robinsona otwiera zdanie: „Tu zawsze jest przed świtem”10. „Tu” w tym wypadku oznacza planetę Merkury (należy zwrócić uwagę na to, że Merkury nie znajduje się „tam”), w dodatku zamieszkałą przez ludzi. Niektórzy z nich pielgrzymują wokół planety tak, żeby z jednej strony uniknąć śmiercionośnego słonecznego żaru, a z drugiej uszczknąć dla siebie choć odrobinę życiodajnego światła. Opis merkuriańskiej kultury, stylu życia oraz charakterystyka krajobrazu zapisane zostały w czasie teraźniejszym – co początkowo wydaje się dość nonszalanckie. Dlaczego jednak oczywistym ma się wydawać, że akcja rozgrywa się na innej planecie, w innym czasie, w inaczej zorganizowanej rzeczywistości? Spekulacja to w pierwszej kolejności zerwanie z tym, co znajome i oswojone. Jeśli umieścić ją na linii czasu – jak jesteśmy przyzwyczajeni – pomiędzy teraźniejszością a spekulacją musiałoby się znajdować puste miejsce. Spekulacja często wywołuje szok poprzez odebranie możliwości połączenia jej elementów z teraźniejszością. Didier Debaise i Isabelle Stengers zauważyli, że myślenie spekulatywne to działanie przeciw prawdopodobieństwu rozumianemu jako podpierający się nauką i wiedzą ciąg przyczynowo-skutkowy11. Gest spekulatywny według nich wydaje się „idiotyczny”, gdyż jest nieprawdopodobny, ryzykowny, desperacki, a więc manifestacyjnie podważa linearną logikę przyczyny i skutku12. Dla spekulacji nie liczy się posiadanie racji, nigdy też nie powie „a nie mówiłam?” – wtedy byłaby po prostu przewidywaniem, antycypacją. Zatem gestem spekulatywnym jest w przypadku 2312 uznanie, że „tu” może oznaczać inną planetę.

Słońcołazi – tak określani są wspomniani wcześniej merkuriańscy pielgrzymi – starają się zawsze przebywać w strefie terminatora, trzydziestokilometrowej przestrzeni pomiędzy nocą a dniem. Wpatrują się z uwielbieniem w bezustannie wschodzące Słońce, ale prędzej czy później nadchodzi chwila, w której trzeba „odwrócić się i uciekać” (s. 7). Podobnie spekulacja balansuje na granicy bycia i niebycia, jest migoczącym na horyzoncie widmem tego, co staje-się-rzeczywiste, a nie chłodną kalkulacją. Nie oznacza to jednak, że spekulacja pozostaje obca i niedostępna na zawsze: prędzej czy później też „odwraca się i ucieka” – pragnie się uprawdopodobnić, wypełnić puste miejsce. W przypadku spekulacji o Merkurym ta właściwość realizuje się za pośrednictwem znajdującego się na tej planecie muzeum, gromadzącego zaskakująco znajome – przynajmniej w kulturze zachodniej – zbiory. Obejrzeć można w nim bowiem Ostatnią wieczerzę Leonarda da Vinci, Ukrzyżowanie Masaccia czy Raj Jacopa Tintoretta. Tym samym nieprawdopodobna spekulacja na temat kultury Słońcołazów znajduje punkt zaczepienia, nić łączącą ją z tym, co swojskie i prawdopodobne. Można powiedzieć, że właśnie z tego powodu opis kultury XXIV wieku daje się przyswoić, ponieważ niejako pasożytuje na realności tego, co znajome. To, czego badacze i badaczki nie odróżniający spekulacji od utopii zdają się nie dostrzegać, to właśnie tego momentu ucieczki, który możemy odnaleźć w powieści Robinsona. Spekulując, rzeczywiście patrzymy prosto we wschodzące Słońce, które już za moment stanie się zabójcze, ale przecież nie chodzi o to, żeby spalić się w jego żarze. Trzeba prędzej czy później się odwrócić, pogodzić z własnym strachem – ryzykowne i desperackie gesty zawsze przecież są na swój sposób przerażające – i dostrzec własny „idiotyzm”. Spekulacja wynika z nieprawdopodobieństwa, ale to nie oznacza, że taka już pozostaje. Tym również różni się od innych strategii powszechnych w literaturze science fiction. Ekstrapolacje, takie jak dystopie i utopie, czasami także zaczynają się od przerwy, pustego miejsca, ale nigdy nie odwracają się od Słońca (podobnie jak niektórzy, mniej rozważni słońcołazi). Utopia z definicji jest niemożliwa do realizacji (kreuje się zatem jako pewien nieosiągalny ideał), a dystopia, rozumiana jako narzędzie krytyczne, rozpuszcza się w impotencji własnych rozpoznań – „ma rację”, jak piszą Debaise i Stengers, ale ta racja jedynie „poszerza pustynię, sankcjonuje kapitalistyczne zawłaszczenie”13.

Dla pary belgijskich filozofów gest spekulatywny to działanie z gruntu polityczne – to „czynienie ważnym”14 [making important], podkreślanie tego, co możliwe, niezależnie od tego, czego się spodziewamy. Patrzenie w Słońce nigdy nie jest niewinną zabawą, a nieustająca wędrówka w strefie terminatora to nie zwykły spacer. Spekulacja według Debaise’a i Stengers wynika z radykalnie rozumianego doświadczenia, namysłu nad własnym usytuowaniem, nie może więc pozostać neutralna15. Mając na uwadze te wstępne uwagi dotyczące formy spekulacji, na kilku przykładach postaram się pokazać, jak mogłoby przebiegać czytanie spekulatywne powieści 2312.

Terraformacje

Swan Er Hong – główna bohaterka 2312 – jest jednym ze słońcołazów, chociaż raczej trzyma się z boku tej niezwykłej grupy. Jej ciało to swoisty asamblaż spekulacji. Ma ponad sto lat, komputer kwantowy imieniem Pauline wbudowany w czaszkę, pozaziemskie bakterie krążące w organizmie i wszczepione operacyjnie ptasie komórki nerwowe w mózgu. Jest gynandromorfem, czyli płciową hybrydą – w miejscu łechtaczki ma miniaturowego penisa i jądra. Swan to artystka – performerka inspirująca się Mariną Abramović, zajmuje się również sztuką krajobrazową w stylu Andy’ego Goldsworthy’ego. W 2312 pełni dość specyficzną funkcję łączenia ze sobą porozrzucanych fragmentów fabuły, wycinków, spisów. Jednym z takich fragmentów są terraformacje. Swan kiedyś projektowała terraria – podróżujące przez układ słoneczny wydrążone i terraformowane asteroidy, służące jako kosmiczny rezerwat dla zagrożonych ziemskich ekosystemów, przy okazji używane również do międzyplanetarnego transportu ludzi i towarów. Terraformowaniu w 2312 podlegają nie tylko asteroidy, ale również planety: Mars (jako jedyny w pełni terraformowany), Wenus oraz księżyce Jowisza i Saturna – kolonizowany jest zatem prawie cały Układ Słoneczny.

Ekspansja człowieka i towarzyszących mu zwierząt i roślin w kosmos stała się koniecznością w obliczu drastycznych konsekwencji zmian klimatycznych na Ziemi. Morze, głębsze teraz o kilkanaście metrów, zalało miasta zlokalizowane na wybrzeżach, a susze i degeneracja ekosystemów utrudniają uprawy, przez co znaczna część ziemskiego społeczeństwa głoduje. Tymczasem w kosmosie realizowane są projekty o niespotykanej skali. Przestrzeniowcy – tak potocznie określa się mieszkańców osiedli pozaziemskich – bombardują planety asteroidami, zmieniając w ten sposób prędkość obrotu terraformowanego świata tak, aby był bardziej zbliżony do ziemskiego rytmu dobowego. Na Wenus pada wywołany przez ludzi Wielki Deszcz, mający utworzyć morza. Z Wulkanoidów (zasiedlonych asteroid w pobliżu Słońca) za pomocą gigantycznych soczewek i sieci luster przesyła się światło słoneczne w okolice Saturna, gdzie terraformowany jest Tytan i Japet. Przestrzeniowcy pozostali jednak uzależnieni od Ziemi: muszą wracać na nią co kilka lat, żeby zapobiec zgubnym skutkom zmniejszonej grawitacji i ciśnienia. Istnieje też zależność polityczna – przestrzeniowcy są łatwym celem dla ziemskich populistów, którzy mogą obarczyć ich winą za dręczące społeczeństwo problemy, unikając dzięki temu odpowiedzialności. Pozaziemskie kolonie często pozostają ekonomicznie uzależnione od ziemskich ugrupowań; tylko niektóre, jak Mars i Przymierze Mondragonu, uzyskały pełną niezależność. Ziemia z kolei potrzebuje dostaw żywności z kosmicznych upraw. Terraformacje i kolonizacja kosmosu wytworzyły zatem zarówno nowe konflikty, jak i niespotykane dotychczas zależności, wydaje się więc, że ta narracja zawiera jakąś istotną lekcję.

Chris Pak zauważa, że „historie o planetarnych adaptacjach – terraformowaniu – konstruują przestrzenie wyobrażeniowe, pozwalające eksplorować stosunek społeczeństwa do ekologicznych i geopolitycznych problemów”16. Dla Paka narracje o terraformowaniu stanowią przykład splotu między SF, nauką i kulturą popularną17. Widać zatem, że autor Terraforming interpretuje literaturę science fiction w klasyczny sposób – jako ekstrapolację. Według takiego sposobu czytania problemy eksplorowane w ramach świata przedstawionego powieści SF wskazują na współczesne bolączki. Oczywiście nie sposób w pełni odrzucić takiego podejścia – terraformacje w 2312 wręcz otwarcie odnoszą się do dzisiejszych obaw dotyczących zmian klimatycznych. Wydaje się jednak, że metodologia proponowana przez Paka nie pozwala dostrzec pełnego potencjału narracji fantastyczno-naukowej. Czytanie ekstrapolacyjne nigdy tak naprawdę nie wykracza poza teraźniejszość, a zatem nie oferuje nic poza krytycznym namysłem nad rzeczywistością. Poszukiwanie rozwiązań, strategii przetrwania, w zasadzie jakichkolwiek nowych możliwości politycznych wymaga otwartej wizji przyszłości. Ekstrapolacje czynią coś dokładnie odwrotnego – przyszłość sprowadzają do historii i teraźniejszości. Zamykają się zatem w cyklu powtarzania Tego Samego, tak charakterystycznego dla późnego kapitalizmu18. Jak powiedziałby zapewne Mark Fisher, stanowią element realizmu kapitalistycznego19, a więc raczej stwarzają pozory zajmowania się danym problemem niż aktywnie go przepracowują. Fisher, definiując realizm kapitalistyczny, określa go wprost jako

szeroko rozpowszechnione przeczucie, że kapitalizm nie tylko jest jedynym akceptowalnym systemem ekonomicznym, lecz także, że dziś trudno sobie nawet wyobrazić dla niego jakąś sensowną alternatywę20.

Pak wydaje się zapominać o tym, że sposoby interpretacji same stanowią rodzaj zewnętrznie uwarunkowanych narracji. W tym wypadku jego ekstrapolacyjne odczytania wspierają realizm kapitalistyczny, pośrednio przyczyniając się do pogłębiania problemów, które chciałyby rozwiązać. Tymczasem czytanie spekulatywne wręcz musi wychodzić od tych uwarunkowań, odpowiednio się wobec nich ustawić, żeby przekroczyć ich ograniczenia. Jak mówią Debaise i Stengers, myślenie spekulatywne musi:

Po pierwsze, nie wykluczać niczego, objąć w swoje ramy wielość wymiarów, które tu i teraz tworzą doświadczenie, niczego nie wyłączając z apriorycznych względów […]. Po drugie, nie może pozwolić na to, żeby na dokonywany osąd sytuacji wpłynęło cokolwiek zewnętrznego21.

Czytanie spekulatywne jest więc skrajnie usytuowane. Spekulacje wynikają ze swojego milieu, rozciągają się wzdłuż wszystkich możliwych połączeń, jakie z niego wyrastają; nie dają się zamknąć w ramy pozbawionego szerszego kontekstu „problemu”. Pak traktując literaturę science fiction jako przestrzeń eksploracji aktualnego społecznego stosunku do kwestii ekologicznych, uniemożliwia sobie dostrzeżenie zależności między ekologią a kapitalizmem i jego mechanizmami (takimi jak realizm kapitalistyczny). Choć proponuję usytuowanie jako warunek możliwości spekulacji, przez co zaczyna ona do złudzenia przypominać ekstrapolację, należy podkreślić, że ekstrapolacje są zainteresowane jedynie tym, co w obrębie ich własnego milieu wydaje się prawdopodobne, logiczne – spekulacje wręcz przeciwnie.

Spróbujmy zatem spojrzeć na narrację o terraformacjach w 2312 jako na spekulację. Ustaliłem już, że terraformacje ściśle wiążą się z antropogenicznymi zmianami klimatycznymi i wszystkim tym, co w jakikolwiek sposób się z nimi łączy. W ten sposób usytuowany jest tu gest spekulatywny. Jego puste miejsce, uderzający przeskok, przejawia się w tym, że nie stara się on w żaden sposób sugerować możliwych dziś rozwiązań, nie formułuje żadnych strategii użytecznych w walce o zatrzymanie zmian klimatycznych. Katastrofa ekologiczna została przez Robinsona przedstawiona raczej w formie beznamiętnej konstatacji – tak właśnie się stało. Jak podkreśla, okres najbliższy współczesności historycy XXIV wieku nazywają „Rozproszeniem” (s. 281). Krótki opis tej epoki wieńczy zaś stwierdzenie: „Były to stracone lata” (s. 281). Nie oznacza to jednak wcale, że świat 2312 to klasyczna dystopia, w której rezygnacja z moralizatorskich pouczeń sama w sobie ma być nauczką. Zamiast pławienia się w katastroficznych wizjach sugerowane jest podejście bardziej pragmatyczne – co można zrobić, kiedy świat, jakim go znamy, już się skończy?

Narracje o terraformacjach wydają się szczególnie obciążone ideologicznie, co wydawałoby się sporą przeszkodą dla formułowania za ich pomocą strategii przetrwania. Choć, jak zauważa Pak, terraformacje paradoksalnie mogą dotyczyć również Ziemi, zwykle wymagają podróży kosmicznych i kolonizacji innej planety22. Ucieczka z Ziemi jest z pewnością niezwykle silnym współczesnym fantazmatem, który – jak zauważyła Joanna Żylińska – nieodłącznie wiąże się z problematyką antropocenu. Przede wszystkim za sprawą „Projektu Mężczyzna 2.0”, jak określa autorka technonaukową fantazję o transhumanistycznym mężczyźnie-bogu, homo deus23. W razie gdyby technologia nie wystarczyła do przekroczenia cielesnych ograniczeń, alternatywą dla homo deus pozostaje kolonizacja kosmosu. Ja jednak nie pójdę tropem Żylińskiej, raczej traktując jej rozpoznania jako płaszczyznę odbicia. Nie będę zatem podejmować próby krytycznego opracowania tego fantazmatu – nie będę wskazywać na niebezpieczeństwa związane z taką narracją, zignoruję jej powiązania z „retoryką kolonialną, z jej ugenderowionymi założeniami o panowaniu i podboju oraz jej eschatologicznymi fantazjami o odcieleśnionym umyśle”24. Pytanie, które organizuje moje spekulatywne czytanie terraformacji w 2312, nie dotyczy prawdopodobnych konsekwencji tego – jak obserwuje Żylińska – problematycznego fantazmatu. Wiąże się raczej z pytaniem o to, czy gdzieś w jego cieniu nie zostaje przemycone coś jeszcze – coś, co można wykorzystać. Porzucam zatem krytykę i walkę z podejrzanymi implikacjami dyskursu techno-naukowego. Zamiast paranoicznych demistyfikacji sprawdzę, co można odnaleźć wśród jego resztek, ruin, śmieci.

Materią mojej spekulacji jest tu przyszłość, a nie teraźniejszość. Przyszłość rozumiana jako sfera deleuzjańskiego wirtualnego. Jak pisze Michał Herer, wirtualne to „chaotyczny żywioł genezy, transcendentalne źródło wszelkich form i wszelkiego porządku”25. Co należy podkreślić, wirtualne mało ma wspólnego z tym, co możliwe (a więc i prawdopodobne) – operowanie możliwościami to raczej dziedzina ekstrapolacji. Herer zauważa, że to, co możliwe, bywa zwykle kształtowane retroaktywnie, na podobieństwo tego, co rzeczywiste (a nie odwrotnie), tymczasem wirtualne jest przez Deleuze’a rozumiane jako w pełni realne, a „realnością tego, co wirtualne, jest struktura”26. W przypadku terraformacji w 2312 można powiedzieć, że chodzi o przyszłość ujętą w strukturę ruin, rozumianych jednak nie jako znak utraty, a raczej po prostu jako chaotyczna sterta śmieci. Co pozostaje, kiedy zrealizowany fantazmat ucieczki z Ziemi się rozpadnie? Co można zbudować (choć raczej powinno się zapytać o to, co zostanie wygenerowane) z jego resztek?

Na przykładzie terraformacji można zobaczyć zatem różnicę między czytaniem spekulatywnym a ekstrapolacyjnym. Podczas gdy to drugie traktowałoby terraformacje jako symptom stosunku społeczeństwa do kwestii ekologicznych – wskazywałoby zatem na to, że problem zostaje niejako oddelegowany do sektora technologicznego – potraktowanie terraformacji w 2312 jako spekulacji umożliwiło postawienie pytania o to, co się stanie, kiedy nadzieje związane z technologią się nie ziszczą, oraz o to, jak poradzić sobie z tym, co po nich pozostanie.

Mondragon

Podstawowym problemem, który pojawił się wraz z ekspansją człowieka w Układzie Słonecznym i terraformowaniem innych planet, jest kwestia dystrybucji towarów na niespotykaną dotychczas skalę. Ogromne odległości dzielące kosmiczne osiedla uniemożliwiają zastosowanie tradycyjnej gospodarki rynkowej do zorganizowania wymiany dóbr między planetami i asteroidami. Dlatego w 2312 część przestrzeniowców pozostała zależna od dostaw z Ziemi. Inni postanowili jednak podpisać Przymierze Mondragonu. Nazwa tego paktu wydaje się nieprzypadkowa. Mondragon to miasteczko w kraju Basków, w którym w 1956 roku zawiązała się federacja lokalnych kooperatyw, tworząc korporację Mondragon. Dziś stanowi przykład najlepiej funkcjonującej spółdzielni na świecie: zatrudnia ponad siedemdziesiąt tysięcy ludzi, pod względem wysokości obrotu zajmuje zaś dziesiąte miejsce w rankingu najlepiej prosperujących firm w Hiszpanii27. Przymierze Mondragonu zdaje się odtwarzać kooperacyjną, spółdzielczą strukturę w warunkach XXIV wieku. Jest również wariantem gospodarki centralnie sterowanej, choć w tym wypadku za sterami stoi komputer kwantowy, a nie partia. Qostki – tak nazywają się komputery kwantowe w 2312 – na podstawie ogromnej ilości danych ustalają rzeczywisty stan popytu i podaży wszystkich towarów w obrocie na rynku Przymierza, a następnie automatycznie generują harmonogram dostaw, a nawet samodzielnie wysyłają statki z zaopatrzeniem. Dzięki temu teoretycznie zostają zaspokojone potrzeby wszystkich osiedli, a przy okazji nic się nie marnuje.

Jak dowiedzieć można się z jednego z „Wycinków” – zbiorów różnego rodzaju dokumentów, instrukcji, reportaży umieszczonych w powieści pomiędzy rozdziałami – „gdyby każdy działał w ramach programu, wszystko by się udało, ale Mondragon był tylko jedną z wielu konkurujących gospodarek pod pantoflem późnego kapitalizmu Ziemi” (s. 144). Nie mamy zatem do czynienia z technoutopią, perfekcyjnym systemem, gdyż Mondragon nie pojawia się w 2312 jako projekt, do którego należy dążyć. Na czym w takim wypadku polega wartość czytania spekulatywnego Mondragonu, jeśli nie można potraktować go jako rodzaju wzorca? I dalej: jak w ogóle czytać spekulatywnie treści o ewidentnie ekstrapolacyjnej naturze? Gdzie znajduje się konieczne w zaproponowanej wcześniej definicji spekulacji puste miejsce, jeśli możemy bez problemu poprowadzić ciągłą linię genealogiczną między Przymierzem Mondragonu a spółdzielczą kooperatywą powstałą w latach sześćdziesiątych XX wieku? Jeśli na początku powieści moment zerwania, rozpoczynający moje czytanie spekulatywne, miał charakter zarówno przestrzenny, jak i czasowy, to w przypadku Mondragonu jest on przede wszystkim skalarny.

Zwracam ponownie uwagę na to, z czego w świecie 2312 wynika potrzeba zawiązania Przymierza. Kiedy nie ziściły się nadzieje pokładane w ekspansji człowieka w kosmosie, a dręczące ziemskie społeczeństwo problemy pozostały nierozwiązane, uwagę przestrzeniowców przykuła bezprecedensowa sytuacja rozproszenia kosmicznych osiedli. To, co pozostało po homo deus, to struktura ruiny – jak określa to w 2312 Robinson, „bałkanizacja”, a więc rozdrobnienie społeczeństwa na oddzielone międzyplanetarną pustką kolonie. Mondragon stanowi zatem przykład twórczego przetworzenia odpadów, swoistego infrastrukturalnego recyklingu. Przeczytanie Przymierza jako spekulacji prowadzi do sformułowania nowego rodzaju praxis, swego rodzaju zbieractwa [scavenging] w ramach infrastruktury rozpadu. Mondragon implikuje nie tyle rekonfigurację części składowych systemu – a więc nie proponuje żadnych reform – ile poszukiwanie rozwiązań w zastanej sytuacji. Przestrzeniowcy dostrzegli, że kapitalizm w skali kosmicznej zaczyna się rozpadać – prędkość kapitału nie wystarcza, żeby pokonywać międzyplanetarne odległości. Z jego resztek zbudowali system, który niejako emergentnie wyłonił się z odpadów dotychczas obowiązującego porządku. Ponownie należy tu podkreślić, że prawdopodobieństwo tej diagnozy ma marginalne znaczenie, a istotna jest raczej – przemycana niejako mimochodem – sama nowość tej możliwości, wykraczającej poza linie prawdopodobieństwa zarysowane przez współczesny horyzont polityczny. Jak wiadomo, nie ma nic zewnętrznego wobec kapitalizmu28, a przynajmniej nie istnieje żadne rzeczywiste zewnętrze. Jednak spekulacja – z natury nierzeczywista, nieprawdopodobna – zagarnia dla siebie przestrzeń, w której różnica zaczyna na nowo pracować. Pozwala zatem na uruchomienie procesu wytwarzania nowych form – w tym wypadku nowych form systemu ekonomicznego.

Jak mówi Deleuze, „różnica nie jest tym, co różne. To, co różne, jest dane. Różnica zaś jest tym, przez co dane jest dane […]. Wszelka różnorodność, wszelka zmiana, odsyłają do różnicy, która jest ich racją dostateczną”29. Różnica to zatem dla Deleuze’a podstawowa, transcendentalna siła sprawcza, która funkcjonuje niejako samodzielnie – nie zależy od tego, co różne, a wręcz to, co różne, wynika z działania różnicy. Różnica istnieje jako wirtualna struktura, która pozwala na aktualizowanie się nowych form. Największą bronią kapitału przeciwko wszelkim formom oporu jest właśnie obezwładnienie morfogenetycznej siły różnicy, poprzez zamknięcie jej w cyklu powtarzania Tego Samego. Najwyraźniej ten mechanizm widać w Hollywood, w którym kolejne nowe produkcje klasycznych filmów wypierają nowe, oryginalne scenariusze. Spekulacja – jak w przypadku spekulatywnego odczytania Przymierza Mondragonu – pozwala niejako wykroczyć poza zasięg tej wspomnianej wyżej broni, wykorzystując wyjściowe dla spekulowania nieprawdopodobieństwo (przejawiające się tu w niewyobrażalnej dla nas skali kosmicznej). Czytanie spekulatywne jako to, co uruchamia na nowo działanie różnicy, nie podlega żarłocznym zapędom kapitału – utowarowieniu, reterytorializacji, cyklowi powtórzeń Tego Samego. Jego podstawowym efektem jest zatem przywrócenie możliwości wyobrażenia sobie innej przyszłości, a więc – co za tym idzie – rozluźnienie kleszczy realizmu kapitalistycznego. Można zatem pomyśleć o politycznej zmianie jako fenomenie wynikającym z przesunięć infrastrukturalnych (w tym wypadku przeskalowania mechanizmów rynkowych, co prowadzi do ich rozpadu i wyłonienia się nowego porządku). Przy tym wyobraźnia nie jest tu rozumiana jako kompetencja epistemologiczna, analityczna, a raczej jako siła ontologiczna – sama możliwość nawiązania innej relacji z przyszłością funkcjonuje jako stawanie-się-rzeczywistym tego, co do tej pory wydawało się nieprawdopodobne. Tak ujęta wyobraźnia nie stanowi również formy wiedzy, a raczej niewiedzy, rozumianej nie tyle jako przeciwieństwo naukowego poznania, ile afirmacja niepewności i przypadku.

Zwierzęca rewolucja

Choć Swan intuicyjnie wyczuwa transformacyjny potencjał różnicy, zdaje sobie sprawę z tego, że krajobraz polityczny XXIV wieku zdaje się uniemożliwiać jego realizację. W Układzie Słonecznym rządzą hermetyczne kliki i układy, a kapitalizm w coraz bardziej zdegenerowanej formie – choć nie wszędzie – wciąż reguluje stosunki ekonomiczne i społeczne. W dodatku wyniszczona zmianami klimatycznymi, przeludniona Ziemia wciąga w swoje problemy kosmiczne osiedla. Ogromne nierówności ekonomiczne i problemy z produkcją żywności dla kilkunastu miliardów Ziemian zdają się niweczyć emancypacyjne wysiłki podejmowane poza planetą. Jak mówi Swan: „Na Ziemi są ludzie, którzy żyją w kartonowych pudłach. […] Zawsze tak jest i zapowiada się, że zawsze będzie. […] Nie ma innego rozwiązania jak sprawiedliwość dla wszystkich” (s. 409).

Dlatego główna bohaterka 2312 zaczyna coraz poważniej rozważać możliwość zorganizowania rewolucji na Ziemi. Zainspirowana źle zaprojektowanym i niewykończonym terrarium zaczyna przepytywać Pauline – swój komputer kwantowy – o historię przewrotów politycznych, ich przyczyny, skutki, zastosowane strategie. Jako warunki sprzyjające rewolucjom komputer wymienia zarówno czynniki psychologiczne, jak socjologiczne i biologiczne. Dodaje jednak, że z drugiej strony nie udało się nigdy wyszczególnić żadnych historycznych prawidłowości. Nie da się również wskazać na elementy gwarantujące sukces przewrotu, bo „historyczne wydarzenia opisane są zbyt stronniczo” (s. 381). Swan rozczarowana brakiem jasnych, konkretnych odpowiedzi, oskarża Pauline, że „ma umysł jak pierścienie Saturna, szeroki na milion mil i płytki na cal” (s. 382). Ten wydawałoby się dość niewinny docinek wskazuje na poważny paradoks, rzucający cień na wszelką myśl rewolucyjną. Z jednej strony rewolucja jako globalne wydarzenie wymaga niezwykle szerokich generalizacji, z drugiej rozgrywa się w sieci wzajemnie połączonych lokalności, które nie dają się wpisać w żadne uogólnienia. Przywodzi to na myśl zasadę nieoznaczoności Heisenberga – jak dokonując pomiaru danej cząstki, możemy orzec albo o jej położeniu, albo o pędzie, tak myślenie o rewolucji jest albo „szerokie” (a więc opierające się na uogólnieniach), albo „głębokie” (zatem ujmujące w swoje ramy lokalne uwarunkowania). Nie da się jednak myśleć na oba sposoby jednocześnie (chociaż rewolucja tego wymaga), ponieważ w zasadzie one się wykluczają. Jeśli zatem jakieś rewolucje się zdarzyły, a wiemy, że tak się stało, należy uznać je za owoce – podobnie jak spekulacje – nieprawdopodobieństwa: dokonały się pomimo uniemożliwiającej je sprzeczności. Okazuje się więc, że paradoks myślenia rewolucyjnego nie jest sprzecznością ujętą w formę binarnej opozycji, a raczej pewnym spektrum, które nie daje się wytłumaczyć klasyczną logiką. Sprzeczność, nieprawdopodobieństwo, niekonsekwencja nie są dla rewolucji przeszkodą, lecz jej naturalnym terenem.

Po licznych nieudanych próbach reform i rewolucyjnych projektów, główna bohaterka przypomina sobie o dawnym projekcie Alex – jej niedawno zmarłej babki. Według planów Alex zwierzęta zamieszkujące terraria przebywały tam jedynie tymczasowo. Ostatecznie należało je przenieść z powrotem na Ziemię.

Pomysł ten Swan zrealizowała w sposób bardziej przypominający baśń niż rewolucję: nagle nad głowami Ziemian pojawiło się tysiące, powoli opadających na spadochronach aerożelowych baniek, które zawierały przetransportowane z terrariów zwierzęta. Po lądowaniu bańki się rozpadały, uwalniając swoich pasażerów. Króliki, rysie, lemingi, czaple, wilki, karibu – wszystkie gatunki zwierząt od wieków niewidziane na Ziemi wypuszczone zostały w dzikich okolicach w tym samym momencie. Trudno o akt bardziej rewolucyjny, a jednak w zasadniczy sposób inny od poprzednich. Zdarzały się już rewolucje bez przemocy, ale nie było rewolucji, której sprawczość lokowała się jedynie w nowej odpowiedzialności gwałtownie narzuconej społeczności globalnej. To przewrót, który nie kończy się zdobyciem twierdzy, serią egzekucji, obalaniem pomników, a raczej trwa nieubłaganie i domaga się uwagi zarówno ze strony władz, jak i indywidualnych członków społeczności. Tym razem zwierzęta nie mogą być ignorowane lub po prostu zaprzęgnięte do niewolniczej pracy. Pozostawione same sobie zniszczą pozostałe na Ziemi pola uprawne, a ich eksploatacja pogłębi problem globalnego ocieplenia, który teraz jest już dla każdego dotkliwą oczywistością. Jedyne, co pozostaje, to aktywnie dbać o nowo powstałe relacje między ludźmi a nie-ludźmi i trwać w gotowości do odpowiedzi na wszelkie możliwe konsekwencje rewolucji. Tym razem jedyną strategią przetrwania jest utrzymanie przy życiu zarówno zwierząt, jak i ludzi.

Reanimizacja (jak zaczęto nazywać zwierzęcą rewolucję) to strategia, która umiejętnie omija problem paradoksu myślenia rewolucyjnego. Ma zasięg globalny, „szeroki”, gdyż wpływa na krajobraz polityczny, społeczny, ekonomiczny oraz ekologiczny całej planety za pośrednictwem nierozerwalnie splecionych ze sobą lokalności – zrekonstruowanych lub skonfigurowanych na nowo ekosystemów. Rewolucyjny charakter tego zdarzenia jest niejako emergentny – wyłania się z wielości połączonych ze sobą mniejszych elementów. Co jednak tak naprawdę się wyłania? Samo określenie „rewolucja” niewiele przecież mówi o charakterze przemiany. Garść informacji o skutkach reanimizacji zawierają „Wycinki”. W nich to opisane zostały reakcje społeczności, które rozciągały się od gwałtownego sprzeciwu, strachu i szoku do radości, wiwatów i wzruszeń. Fragmenty artykułu nieznanego pochodzenia urywają się nagle w pół zdania: „[…] tak naprawdę musiało minąć wiele dziesięcioleci, aby zrozumiano, że [reanimizacja – W.L.] stanowiła istotny przełom w […]” (s. 470). Skoro reanimizacja stanowi zwieńczenie dość obszernego wątku powieści, dlaczego opis jej konsekwencji pozostał tak skąpy?

Wydaje się, że możliwa odpowiedź na to pytanie brzmi: podstawowy efekt zwierzęcej rewolucji stanowi sytuacja niekontrolowanej zmiany – i to ona, a nie opisy jej konkretnych przejawów, ma znaczenie. Oczywiście, miejsce lądowania poszczególnych gatunków zostało dokładnie zaplanowane, a wraz ze zwierzętami lądowały grupy ludzi, mających w razie potrzeby zapewnić im pomoc – skierować na właściwy szlak migracyjny czy opatrzyć ewentualne urazy. Pomimo drobiazgowego planu operacji i skrupulatnej obserwacji jej przebiegu, konsekwencje okazały się praktycznie niemożliwe do przewidzenia. To, jakiego rodzaju transformacje przyniosła, pozostaje w powieści kwestią otwartą, ponieważ istotne jest jedynie przezwyciężenie impasu. Kiedy różnica – a tę wniosły do skostniałego systemu naturokultur przywrócone Ziemi zwierzęta – zaczyna działać, następuje swoista reakcja łańcuchowa. Porządek symboliczny, ekonomiczny, społeczny, ustalone relacje ludzi i nie-ludzi zostają w jednej chwili zaburzone – nic nie pozostaje takie samo. Jedna zmiana pociąga za sobą następną, jedna zdestabilizowana lokalność wpływa na wszystkie inne, które są z nią połączone. Nie ulega wątpliwości, że to, co wyłoni się z chaosu, będzie lepsze – dla wszystkich, ludzi i nie-ludzi – niż status quo, rozciągnięta w czasie katastrofa. Przede wszystkim dlatego, że Ziemi przywrócona została różnica jako podstawowa siła sprawcza – jej boleśnie unaoczniona moc przypomniała o sobie zapomnianym już dźwiękiem wyjących wilków. To, co zdawało się bezpowrotnie stracone, wróciło, ale nie dla satysfakcji ludzi, a raczej dlatego, żeby zmusić ich do podjęcia odpowiedzialności za nowo wytworzone splątania i relacje.

Choć reanimizacja to z pewnością piękny obraz (ten afektywny element nie jest pozbawiony znaczenia), jego wpływ na nas jako czytelników domaga się wyjaśnienia. Ponownie wydaje się, że czytanie zwierzęcej rewolucji jako wzoru – projektu do realizacji – raczej niewiele przyniesie. Podobnie jej odczytanie ekstrapolacyjne: zarówno technologie, jak i układ politycznych sił w 2312, które umożliwiły reanimizację (a także wcześniejsze przeniesienie zwierząt do terrariów), wydają się w XXI wieku mało prawdopodobne – czego należało oczekiwać.

Wartość tej próby czytania spekulatywnego zdaje się lokować nie tylko w tym, że uwidacznia emancypacyjny potencjał różnicy, ale przede wszystkim w tym, że samo w sobie jest nośnikiem różnicy. Niesie ze sobą nieprawdopodobną (nie)możliwość, migoczącą na krawędzi między byciem a niebyciem. Innymi słowy, otrzymujemy coś odmiennego od tego, co znamy. Nieważne okazuje się przy tym, czym to coś jest, liczy się raczej sam fakt różnienia się. Przyszłość, paraliżowana do tej pory przez machinę kapitału i wizję katastrofy ekologicznej, zostaje otwarta. Nie oznacza to oczywiście podważenia wagi współczesnych problemów, a raczej zniwelowanie petryfikującej wyobraźnię polityczną siły realizmu kapitalistycznego i myślenia paranoicznego. Nawet w tak skrajnie beznadziejnej sytuacji, w jakiej wydawałoby się tkwimy, da się pomyśleć o zmianie. Nie za pomocą magicznej różdżki prawdy, której kolejne warstwy odkrywa paranoiczna krytyka, a raczej za pośrednictwem różnicy, niesionej przez spekulację. Różnica nie zezwala na powrót tego samego, jedyne, co powraca, to właśnie ona sama, przejawiająca się w mnogości form, które wytwarza. Różnica to fala deterytorializacji, destabilizujący pływ, uwalniający więzione przez To Samo wirtualne wielości. Nie możemy wiedzieć, co przyniesie, musimy zatem nie wiedzieć. Nie oznacza to jednak wcale pasywnej rezygnacji, lecz raczej aktywną afirmację tego, co przypadkowe, nieznane, inne. Może to być zwierzęca rewolucja, może też tysiące płci zamiast dwóch, może Przymierze Mondragonu, podróże kosmiczne – nieistotne. Jakakolwiek byłaby treść naszych spekulacji, ich jedynym sensem i warunkiem koniecznym okazuje się – wbrew paranoicznym interpretacjom, rozkładającym każdy ruch, każdą myśl na łopatki – poddanie się pracy różnicy.

Za pośrednictwem przykładów wyprowadzonych z powieści Robinsona można jednocześnie prześledzić, jak czytanie spekulatywne niejako wytwarza samo siebie. To drugi aspekt jego spekulatywności, o którym nie powiedziałem wcześniej. Postawione na podstawie fragmentów 2312 diagnozy, jak i proponowane wobec nich rozwiązania, wpływają zwrotnie na kształt czytania spekulatywnego, niejako przysposabiając je do założonej na początku problematyki. To właśnie plastyczność spekulacji zainspirowała mnie do podjęcia próby stworzenia narzędzia, które nie tyle rozwiązuje problem skali przestrzennych i czasowych kryzysu ekologicznego, ile go zręcznie omija. Czytanie spekulatywne nie wytwarza poręcznych redukcji, dzięki którym możemy zrozumieć lub zobaczyć procesy zachodzące w skali geologicznej, pozwala natomiast podjąć takie działania, które aktywnie, lecz jedynie pośrednio podejmują kwestię ich konsekwencji. Proponuję zatem takie myślenie o ekologii, które ingeruje w warunki możliwości naturokultur, a nie służy przepracowaniu konkretnych sytuacji. Innymi słowy, większe korzyści może przynieść, moim zdaniem, niewiedza o przyszłości niż roztaczanie katastroficznych wizji i rozpaczliwe próby ratowania tego, co już stracone. Nie chcę przy tym odrzucać wysiłków aktywistów ekologicznych, ale raczej zwrócić uwagę na to, że istnieje również inny sposób myślenia o ekologii. Taki, w perspektywie którego kategorię zagrożonego gatunku zastępuje myślenie o wymierających nie-ludziach jak o sprawiającej ból części własnego ciała, o zanieczyszczonym powietrzu i rosnącej temperaturze jak o oparzonej skórze. Poddane ponownej konceptualizacji naturokulturowe urządzenia – nowego rodzaju fantazmaty, kody, symbole – które takie myślenie umożliwią, mogą rodzić się tylko w niosącej różnicę spekulacji.

O autorze

  • 1. Timothy Morton: Dark ecology, Columbia University Press, New York 2016, s. 11.
  • 2. Elizabeth Grosz: Becoming… An introduction, [w:] Becomings: Explorations in Time, Memory and Futures, edited by Elizabeth Grosz, Cornell University Press, Ithaca – London 1999, s. 2.
  • 3. Tamże.
  • 4. Tamże, s. 1.
  • 5. Tamże, s. 3.
  • 6. Eve Kosofsky Sedgwick: Czytanie paranoiczne, czytanie reparacyjne, albo: masz paranoję i pewnie myślisz, że ten tekst jest o tobie, przełożyła Magdalena Szczęśniak, „Widok. Teorie i Praktyki Kultury Wizualnej” 2014 nr 5 (11.12.2021).
  • 7. Tamże.
  • 8. Tamże.
  • 9. Od czasu ukończenia tego tekstu w 2019 roku badania nad spekulacją znacząco się rozwinęły. Problematykę tekstu (w szczególności ujmowaną tu w binarną opozycję relację między spekulacją a ekstrapolacją oraz kwestię polityczności spekulacji) sam rewiduję w artykule opublikowanym w czasopiśmie „Dialog” (zob. Witold Loska: Spekulacja jako polityka afektywna wobec kryzysu wyobraźni, „Dialog” 2021 nr 1, s. 184–196 (10.09.2021). Tekst opublikowany został w ramach bloku redagowanego przez Annę Majewską i Idę Ślęzak w całości poświęconemu spekulacji. Warte uwagi są również prace Mateusza Borowskiego i Małgorzaty Sugiery; zob. Mateusz Borowski: Renegocjując życie. Performanse spekulatywnych przyszłości, [w:] Niespodziewane alianse. Sztuki performatywne jutra, redakcja Mateusz Borowski, Małgorzata Sugiera, Księgarnia Akademicka, Kraków 2019, s. 113–142; Małgorzata Sugiera: Natura instant. Spekulatywne rajskie ogrody, [w:] tamże, s. 357–389. Alternatywne ujęcie spekulacji proponuje również: Przemysław Czapliński: Końca świata nie będzie. Parafraza krytycznoliteracka, „Teksty Drugie” 2020 nr 1, s. 65–93.
  • 10. Kim Stanley Robinson: 2312, przełożyła Małgorzata Koczańska, fabryka słów, Lublin 2013, s. 5. Kolejne cytaty za tym wydaniem, w nawiasach podaję numery stron.
  • 11. Didier Debaise, Isabelle Stengers: The Insistence of Possibles: Towards a Speculative Pragmatism, „Parse Journal” 2017 vol. 7, s. 19.
  • 12. Tamże.
  • 13. Tamże.
  • 14. Tamże, s. 16–17.
  • 15. Tamże, s. 14–16.
  • 16. Chris Pak: Terraforming: Ecopolitical Transformations and Environmentalism in Science Fiction, Liverpool University Press, Liverpool 2016, s. 1 (tłum. własne).
  • 17. Tamże, s. 2.
  • 18. Bogdan Banasiak we wstępie do Różnicy i powtórzenia Deleuze’a ujmuje To Samo jako pewien unifikujący horyzont, który w ramach swojej ogólności pochłania wszystko, co wykracza poza jego sztywne ramy. Najłatwiej zrozumieć ten mechanizm, odnosząc go do kulturowej hierarchii, opartej na binarnej opozycji „Ten Sam – Inny”, gdzie ten pierwszy zajmuje pozycję uprzywilejowaną. Powrót Tego Samego przejawia się w kulturze na wiele sposobów. Najwyraźniej funkcjonuje w kulturze masowej, wciąż przetwarzającej podobne motywy, albo też w modzie, wiecznie odnoszącej się do samej siebie. Zob. Bogdan Banasiak: Bez różnicy, [w:] Gilles Deleuze: Różnica i powtórzenie, przełożyli Bogdan Banasiak, Krzysztof Matuszewski, Wydawnictwo KR, Warszawa 1997, s. 7.
  • 19. Zob. Mark Fisher: Capitalist Realism: Is There No Alternative?, Zero Books, Winchester – Washington 2009.
  • 20. Tamże, s. 2 (tłum. własne).
  • 21. Didier Debaise, Isabelle Stengers: The Insistence of Possibles, s. 15.
  • 22. Chris Pak: Terraforming, s. 1.
  • 23. Joanna Zylinska: The End of Man: A Feminist Counterapocalypse, rękopis autorski, 2018, s. 14–23.
  • 24. Tamże, s. 21 (tłum. własne).
  • 25. Michał Herer: Gilles Deleuze: Struktury – Maszyny – Kreacje, Universitas, Kraków 2006, s. 28.
  • 26. Gilles Deleuze: Różnica i powtórzenie, s. 294.
  • 27. https://en.wikipedia.org/wiki/Mondragon_Corporation (13.05.2019).
  • 28. Michael Hardt, Antonio Negri: Imperium, przełożyli Sergiusz Ślusarski, Adam Kołubaniuk, Wydawnictwo A.B., Warszawa 2005, s. 204–207.
  • 29. Gilles Deleuze: Różnica i powtórzenie, s. 294.