Doświadczenie granicy
Karina Janik: Chciałabym porozmawiać o latach, gdy uczestniczyłaś w wydarzeniach organizowanych przez zespoły parateatru, a potem Teatru Źródeł Jerzego Grotowskiego.
Inka Dowlasz: Raz w miesiącu, niekiedy dwa, uczestniczyłam w Nocnych Czuwaniach prowadzonych w latach 1975–1977 przez Jacka Zmysłowskiego. Odbywały się one poza siedzibą teatru. Brałam udział w Drzewie Ludzi w roku 1979; początkowo trwało ono kilka dni, później, od 1980 roku, kilkanaście godzin. Były też Medytacja na głos Ludwika Flaszena w czasie Uniwersytetu Poszukiwań Teatru Narodów. A także Droga – część Przedsięwzięcia Góra, realizowana między 16 lipca a 2 sierpnia 1977 na zamku Grodźcu. Uczestniczyłam również w spotkaniach roboczego zespołu Teatru Źródeł, które odbywały się w Polsce (z wyjątkiem spotkania w dniach 1 lipca – 10 sierpnia 1982 roku w Ostrowinie). Przez pryzmat tamtych lat patrzę teraz na wiele zjawisk, również w teatrze. Ucząc aktorów, studiując podręcznik dla aktorów Stephena Booka1, siłą skojarzeń wracam pamięcią do doświadczeń parateatralnych. Podręcznik Booka to szereg ćwiczeń i gotowych interwencji do nauki rzemiosła aktorskiego. Za jego podejściem stoi określony sposób myślenia o aktorstwie, o teatrze, o tym, czym jest ludzka psychika. To myślenie miejscami wydaje się wykraczać poza obowiązujący u nas paradygmat. Proponowane procedury przenikają w obszar dobrze mi jednak znany, doświadczany u Grotowskiego…
Janik: Rozumiem, że rozważania o aktorze i instrukcje dla aktora filtrujesz poprzez doświadczenie wyniesione z teatru Grotowskiego, a potem własną praktykę w parateatrze. Chciałabym jednak zapytać o same doświadczenia tamtych lat i pamięć o nich. Mówiłaś, że byłaś w pierwszej ekipie Drogi wraz z Piotrem Bikontem, Ireną Rycyk, Zbigniewem Kozłowskim, Jackiem Zmysłowskim. Czy zapisywałaś wspomnienia, prowadziłaś wtedy dziennik?
Dowlasz: Nie wiem, gdzie je mam. Jakieś notatki wtedy robiłam, jednak nie było języka, który opisałby, czego na dobrą sprawę doświadczaliśmy i na pewno nie ogarniałam wizji całości.
Janik: W tamtym czasie studiowałaś psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czy uczestnicząc w działaniach parateatralnych, analizowałaś staże jako psycholog, szukałaś znaczeń?
Dowlasz: Nie chciałam tego robić. Chroniłam się całkiem świadomie przed dopisywaniem znaczeń. Można było wysnuwać jakieś paralele, jednak ważniejsze było doświadczanie… Kto by sobie wtedy łamał głowę opisywaniem, tyle się działo…
Janik: Co zachowało się w Twojej pamięci z tamtych doświadczeń parateatralnych i Teatru Źródeł?
Dowlasz: Pamiętam chociażby taki moment: upalny dzień, brzozowy zagajnik, piaszczysta droga, po której z trudem, połykając krople słonego potu, biegnie ona (czyli ja) a tuż przy niej, lekko jak sarna, czarnoskóry on (uczestnik). Skąd tych dwoje z dala od wszelkich ludzkich siedzib? Dokąd biegną? Po co? Co ich do tego wysiłku skłoniło? O sobie wiedziałam: zetknięcie z Teatrem Laboratorium, wstrząs, jaki wywołał spektakl Apocalipsis cum figuris. Przylgnięcie do tego miejsca i ludzi.
Janik: Widziałaś Apocalypsis cum figuris wiele razy. Czy rozmawiałaś wtedy z Grotowskim o tym, co się wydarzało?
Dowlasz: Pewien epizod traktuję jako analogiczny do mojego doświadczenia spotkania z Jerzym Grotowskim: Konstanty Stanisławski przy osobistym spotkaniu z Lwem Tołstojem tak był onieśmielony, że rozmowę prowadził jego asystent. Po tym, jak pierwszy raz zobaczyłam Apocalypsis cum figuris napisałam list do Grotowskiego. Odpowiedź cytuję z pamięci: „To, co zobaczyłaś, jest tak twoje, jak nasze jest to, co zrobiliśmy”. Zakończenie tego listu: „A czasem bądź też z nami” potraktowałam dosłownie i jeździłam do Wrocławia dość regularnie.
Janik: Przenikałaś w środowisko artystyczne, którego praca zajmowała wiele dni i nocy. Jak wyjazdy łączyłaś z krakowskim towarzystwem, ze studiami?
Dowlasz: Muszę powiedzieć, że wejście tak głęboko w sprawy teatru rozsadzało fundamenty myślenia stricte psychologicznego. Prowadziłam Klub Studencki „Piast”, gdzie porwałam się na zorganizowanie spotkania z Grotowskim. Zainteresowanie było ogromne. Ręcznie wykonałam dwieście zaproszeń wysłanych do konkretnych osób, głównie z Teatru STU. W środowisku huczało. Stefania Gardecka zadzwoniła do Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich mówiąc, że Grot chce, by to spotkanie było w stylu domowym, takie… „w bamboszach”, nie chciał powagi i oficjalności. Gadali potem, że Grot w kapciach każe przychodzić. Klub „Piast” mieścił się w akademiku o tej samej nazwie, w którym też mieszkałam, więc po spotkaniu, w mniejszym gronie, zeszliśmy do mojego pokoju. Byliśmy skrępowani obecnością Mistrza, ale na szczęście ktoś wziął gitarę i poleciały żeglarskie piosenki. Na drugi dzień Grotowski uczestniczył w dużym spotkaniu na Wawelu2 i podobno powiedział, że u studentów było lepiej.
Janik: Parateatr rozwijał się kilka lat. Na początku swej drogi w nim byłaś początkującą studentką psychologii, a w roku 1975 uzyskałaś dyplom. Parateatr wciąż trwał i Ty w nim uczestniczyłaś.
Dowlasz: Tak, działania parateatralne trwały długo i zbiegły się z czasem końca moich studiów na psychologii i powrotu z dyplomem do Szczecina oraz podjęciem pracy. Ja ciągle nie czułam się dobrze w zawodzie psychologa, chociaż nie mogę powiedzieć, że nie lubiłam swojej pracy. Nie było we mnie dojrzałości, na którą wskazywałoby ukończenie studiów.
Janik: Dalej działając w parateatrze, szukałaś dojrzałości w sobie? A może to parateatr wytwarzał potrzebę ciągłej i dalszej eksploracji na poziomie osobistych decyzji, miejsca w świecie, rozpoznania swoich talentów, potrzeb?
Dowlasz: Wyjazdy do Wrocławia raczej przedłużały słodycz krakowskiego snu, życia studenckiego. Obrzeża zasadniczych działań parateatru też były istotne – muzykowanie, spanie na podłodze, czas, w którym mieszał się dzień z nocą, charakterystyczny język, nimb niezwykłości. To jednak, uważam, była ucieczka: moje życie było w podzieleniu na jakieś „tu” (szaro, koślawo – w codzienności i pracy) i „tam” (pięknie, otwarcie, wśród swoich – w parateatralnych wydarzeniach i Teatrze Źródeł). Złączenie „tam” z „tu” trwało latami i szczęśliwie, być może nie bez wpływu tego, o czym teraz mówimy, to znaczy pracy z Grotowskim i jego zespołem, ugruntowała się we mnie oczywistość, w której „tu”, jakie by ono nie było, obejmuje wszystko – przenikające się szarości i piękno. Byłam w stanie przetransformować i włączyć to, co było „tam” do mojego codziennego życia „tu”.
Janik: Jeśli pozwolisz, wróćmy do historii parateatralnych doświadczeń i Twojej pamięci: Zacznijmy od Czuwań.
Dowlasz: Czuwania Jacka Zmysłowskiego zaczynały się bez żadnych instrukcji, bez żadnego wyjaśnienia, przedstawiania idei, a jedynie za sprawą konkretnych działań, za którymi podążaliśmy. Osoby wprowadzane były pojedynczo do sali teatralnej, siadały na gołej podłodze, trwała cisza i nic się nie wydarzało. Niekiedy długo nic. Trudno powiedzieć, co działo się w naszych głowach podczas owego nic i dyskretnej wzajemnej obserwacji. W pewnym momencie ktoś ruszał z miejsca, ktoś inny dołączał… Pozostając na pozycji obserwatora, można było tkwić wśród tych dosyć dziwnie poruszających się sylwetek i znużyć się… Jakoś tak się samoistnie działo, że nie wiadomo za czyją sprawą dynamika tego wzajemnego ruchu – kotłowania ciał, reagowania na siebie, rozwijania i zwijania w przestrzeni – sama się regulowała… Działaliśmy w granicach między ruchem a bezruchem, włączeniem a wyłączeniem się jako poszczególne osoby, które brały w tym udział razem z prowadzącymi. Czuwanie kończyło się za każdym razem podobnie: kolejno osobę po osobie Jacek wyprowadzał w całkowitej ciszy do szatni… Po pierwszym Czuwaniu w gronie kilku osób myśmy potem gadali, gadali, gadali bodaj nawet na dworcu we Wrocławiu, kolejne nasze pociągi odjeżdżały, a myśmy gadali. Reformowaliśmy świat, teatr, życie…
Janik: O czym żeście gadali, pamiętasz jakieś konkrety, czy mówiliście o Czuwaniach?
Dowlasz: Nie pamiętam, tyle było tych spotkań, rozmów. Po kolejnych Czuwaniach zostawaliśmy w kameralnym gronie: Irka Rycyk, Małgosia [Świątek], Jacek Zmysłowski, Zbynio Kozłowski, Jairo Questa, Franio Kahn, Iga i Tomek Rodowiczowie, Józek Szkandera… Robiliśmy kromki ze smalcem, kromki z dżemem w siedzibie Laboratorium, piętro wyżej nad salą. Czasami wygłupialiśmy się do świtu. Niekiedy przychodził Grot, siadał z nami i jakoś tak było… swojsko.
Janik: To znaczy współpracowałaś z zespołem?
Dowlasz: W naradach ścisłego zespołu nie uczestniczyłam, nie wiem nawet, jak wyglądały omówienia poszczególnych Czuwań, ale w spotkaniach po Czuwaniach – takich pogawędkach, posiłkach i ich szykowaniu – tak. Wracałam porannym pociągiem do siebie, do mojej pracy, do moich „wariatów” w szpitalu, do moich studentów, do moich pytań, co mam dalej ze swoim życiem zrobić. Na odpowiedzi miałam czas głównie w autobusach, gdyż Szczecin to miasto rozległe. I tak co dwa tygodnie jechałam do Wrocławia… Pamiętam jedną z podróży. Uciekł mi pociąg, więc nie bacząc na porę jesienną, dojechałam autostopem, zmarznięta, otworzyłam drzwi sekretariatu: Stefania Gardecka – nieodmiennie ucieszona – odesłała mnie od razu na drugą stronę do pracy zespołu. Szłam na górę, patrząc na startą farbę na drewnianych schodach, charakterystyczny zapach, to był ten próg do innego wymiaru i słyszałam jak Bob Dylan na żywo wydzierał się – w osobie Jacka, i zaraz ktoś wyłaził z drzwi, jakby tych dwóch tygodni „za burtą” nie było – bez specjalnie wylewnych powitań, wręczał kartkę z tym, co trzeba zrobić i zaczynałam działać. Było się między swoimi…
Janik: Brałaś udział w przygotowaniu Przedsięwzięcia Góra…
Dowlasz: Pilotażowo. Wczesną wiosną ruszyliśmy piechotą. Prowadził Jacek, poza tym byli: Irka, Zbynio, Piotrek Bikont i ja… Jacek nas wiódł przez różne ścieżki, kilkadziesiąt kilometrów, było dosyć mokro. Mieliśmy standardowe wyposażenie: śpiwory, przeciwdeszczowe folie, chleb, kawałek słoniny, cytrynę. Mieliśmy po drodze nie gadać, tośmy nie gadali. Spaliśmy pod gołym niebem, śniła mi się wojna, strzelanie, okopy…W zamku w Grodźcu mieliśmy zrobić działanie, tośmy działali. A potem przed ogromnym kominkiem, palącym się, padliśmy pokotem… Na drugi dzień ciężarówka odwiozła nas do Wrocławia. To były prace w małym gronie. Dopiero latem zakotłowało się na dobre. Ściągnęły z całego świata tłumy, zaangażowani byli wszyscy, kłębiło się, ale tylko pozornie. Grupy były znacznie wcześniej uformowane, każdy wiedział, gdzie przynależy i kiedy ma wyruszyć w drogę. Grupa docierała do zamku piechotą w dwudniowej milczącej marszrucie i spaniu pod gołym niebem. W ogromnej sali, kiedyś pewnie balowej, przedzielonej jedynie łukiem, bez żadnych drzwi, w mniejszej części płonął ogień w ogromnym kominku. Wokół siedzieli ludzie, w milczeniu, skuleni, czasem ktoś wydobył instrument, delikatnie brzdąkał i ten kontemplacyjny nastrój trwał i trwał… Po czym, trudno powiedzieć, co było impulsem, ogarniało nas jakieś nieopisane szaleństwo, kłębowisko ciał, przytupywanie, gonitwy do upadłego. Ten szał równoważyły nagłe zastygnięcia, oczarowanie ciszą…
Trudno się o tym mówi. Jedną z takich sekwencji spróbuję opisać z uczuciem, że ten moment, ta pełna nasza obecność na drewnianej podłodze zamku w Grodźcu miała rangę spotkania (jak o spotkaniu pisał Levinas), że rozpoznamy się nawet za tysiące lat i na innych ziemiach. Działaliśmy we dwójkę z jakąś zwierzęcą uważnością, reagując wzajemnie na siebie, jak na coś tak niesłychanie delikatnego, mniej więcej tylko obecnego cieleśnie. Partnerem tej sekwencji działania był Grot. W ułamku sekundy przemknęło mi, pamiętam, przez głowę, że tak działają elfy. A tymczasem ten ktoś [Grotowski] poruszający się z subtelnością, kruchy, podatny na każdą nieostrożność – poza murami zamku w Grodźcu jest wojownikiem, reformatorem teatru, mężnie odpierającym, latami trwające, napaści na jego teatr.
Przedsięwzięcie Góra to też w mojej pamięci prozaiczne zadania – organizacja, w której na liście zadań były: zakupy pożywienia, gotowanie, mycie garnków, szorowanie podłóg. Myśmy nawet mieli przy tej pomocy w organizacji takie szare drelichowe ubrania. Ja w ogromnej zamkowej kuchni urzędowałam z Antkiem Jahołkowskim. Gadaliśmy przy szykowaniu niezliczonej ilości jedzenia. Kładliśmy to jedzenie w ogromne kosze i te kosze wjeżdżały do sali kominkowej, gdzie bezszelestnie były rozładowane i na podłodze, rozpoczynała się w absolutnym milczeniu – wieczerza. Była też taka noc, jedna z tych nocy, w której wszystko się nagle krystalizuje. Nie pamiętam już czy to Jairo, czy Zbynio Kozłowski wyprowadził nas z zamku, każdy miał koc i na tym kocu, gdzieś na olbrzymiej polanie czy ściernisku każdy na swoim, w przyzwoitej odległości, miał pozostać do rana. Gwiazdy, niebo, głosy leśnych zwierząt to wszystko było absorbujące, ale nie na tyle, żeby nie wrócić do siebie, swojej drogi, sensu życia codziennego… (Grotowi by się chyba spodobało, co teraz mówię: to po to nas gonił po krzakach, po to nas zamykał na wiele godzin w jednej przestrzeni, żeby się coś przemacerowało we własnym życiu, coś otworzyło, coś poszło do przodu).
Janik: Odkryłaś siebie, to, co swoje?
Dowlasz: Nie bez bólu przypomniałam sobie mój nieudany egzamin na studia reżyserskie w Warszawie. Chociaż, jak mi się zdawało, poszłam na wariata, tak sobie i postanowiłam – skoro nie chcieli mnie przyjąć – o sprawie zapomnę. I tam właśnie, z tego przesilenia, gapienia się w gwiazdy, chłodu, niewyspania, zrodziła się, ale w jakiś taki biologiczny bardziej niż rozumowy sposób, pewność, że moje miejsce jest w teatrze i muszę podjąć wysiłek ponownego zdawania. Robiło się widno, gdy byliśmy zebrani już razem pomiędzy trzcinami – każdy gdzieś przycupnięty drzemał lub odpędzał sen i nagle nie wiadomo skąd ogarnął nas wszystkich gromki, żywiołowy śmiech. A kiedy braliśmy oddech przebijały nas rechotaniem okoliczne żaby. Od tego momentu Góra prowadziła mnie już szlakiem w dół: wewnętrznie, mentalnie przygotowywałam się do powtórnych egzaminów reżyserskich, mimo, że fizycznie pozostałam w zamku jeszcze kilka dni.
Janik: To wspaniałe, jak w tej odizolowanej przestrzeni transformował się w Tobie twój wtedy główny życiowy cel i nabrał mocy do realizacji. Chciałabym poprosić o więcej wspomnień. Czy pamiętasz jakieś wydarzenia w ramach Uniwersytetu Poszukiwań Teatru Narodów?
Dowlasz: Pamiętam warsztaty Ludwika Flaszena, „gadane”. Pięknie to się snuło: głos Ludwika, który nie tyle mówił, co obdarzał nas swoją myślącą obecnością. Jak to on, jak prawdziwy mędrzec, rozważał, długie milczenie pojedyncze słowa lub dłuższe monologi. Ogromna grupa ludzi z całego niemal globu – poddawaliśmy się czarowi jego rozmyślań obejmujących filozofię, literaturę i chwilę obecną. To było prawdziwe dzielenie się słowem, jak chlebem. Inne doznanie wiąże się z Drzewem Ludzi. Po wielogodzinnym działaniu w sali teatralnej na gołej podłodze, zastygliśmy w bezruchu. W pewnym momencie ktoś cichuteńko zaintonował, dołączyli inni, w pewnym momencie wszedł jakiś niesamowity dźwięk, który był…, nie wiem jak go określić, najbliższe skojarzenie wiązało się z brzmieniem organów… To zgasiło moją spontaniczność. Myślałam…, jak tu reagować swoim głosikiem, na coś tak potężnego, co wprawia w niemy zachwyt, rodzaj czci, a mnie wpycha wręcz w ciemny kącik, by stamtąd bezpiecznie, nie czując się obserwowanym – chłonąć chwilę w całej jej niezwykłości i pięknie… Wycofałam się wtedy nieznacznie z działania. Myślałam – aktor to aktor, nawet jeśli wmiesza się w tłum, sama jego obecność dzieli, odróżnia nas jako… amatorów.
Janik: Skąd wiesz, że to aktor? Kto to był?
Dowlasz: To był Staszek Scierski.
Janik: Rozumiem. Czy nie było takiej możliwości dla Ciebie tam, żeby stać się na chwilę widzem, to było jakoś nie na miejscu? Wycofałaś się w sposób niewidoczny dla całej struktury.
Dowlasz: Miałam o tym całkiem teatralne pojęcie. Widz to widz, kupuje bilet i wolno mu patrzeć. Potajemnie we własnej głowie może nawet zawojować scenę. Warsztaty to też przecież konwencja, tu nie jest ważne, że nasze spontaniczne kroki są po aktorsku koślawe, chodzi o coś innego, o to, co się w wyniku działania, lub w trakcie – pocznie, i co będzie kiełkowało, a zadziała czasem już znacznie później.
Janik: Więc ani teatr, ani warsztaty to nie były.
Dowlasz: Warsztaty jak najbardziej, bardzo ważne, akurat ten maleńki wycinek akurat na mnie taki wywarł wpływ.
Janik: Wobec przejmującego piękna wolałaś przystanąć niż współtworzyć, zauważając inny status swój, a inny rozpoznanego aktora… Chciałabym porozmawiać jeszcze o Seminarium Teatru Źródeł, o Twojej pamięci siebie w tym przedsięwzięciu?
Dowlasz: Brzezinka, ogromna chata stojąca w trawach, inne twarze, inna atmosfera. Wyruszaliśmy wcześnie rano w grupach pod nadzorem, wchodziliśmy w coraz to inne „działania”. Umordowani wracaliśmy do Brzezinki, by położyć się spać. Spaliśmy tak zwanym pokotem na strychu. Obok mnie Stefano [Vercelli] z Włoch. Tuż przed zaśnięciem myślałam o średniowiecznych zajazdach, gdzie obcy ludzie dzielili łoża, jak my dziś miejsce w tramwaju, po prostu… Całymi dniami przechodziliśmy z rąk do rąk, robiąc różne rzeczy w trawie, na leśnej drodze. Pamiętam: umordowani w upale, z jakiegoś powodu noga za nogą wlekliśmy się ścieżką w jakimś zagajniku. Na czele tego osobliwego węża stał Fausto [Pluchinotta], który energicznie kroczył z pewnością Indianina, wiedzącego, co robić. Jakby tego całodziennego wysiłku było mało, wieczorem, po kolacji szliśmy na taki rodzaj wybiegu, jaki mają konie, a w środku siedział muzyk i drewnem o drewno wybijał rytm. Teoś Spychalski pokazywał każdemu jego krok, którego nie można było zmieniać, żeby iść „pod nogę” i każdy włączał się… I o dziwo po kilkunastu okrążeniach całe zmęczenie pierzchało przed falą ożywczych sił… Znacznie, znacznie później pod brzemieniem lat dotarło do mnie, jak ważną rzeczą, której doświadczyłam tam, jest szansa zrzucenia z siebie całego tego pancerza tresury, przekroczenia nawykowych reakcji, doświadczenia siebie i życia prosto i bezpośrednio, w jakiejś bezrefleksyjnej świeżości… To niezwykłe doznanie siebie i świata pojawiało się nieoczekiwanie i chociaż rozpływało się prawie natychmiast, jego działanie, w jakimś sensie, utkwiło na długo.
Janik: Jakie określiłabyś doświadczenia, które przyniósł Ci Teatr Źródeł?
Dowlasz: Dla mnie osobiście czas Teatru Źródeł był doświadczaniem granicy, doświadczaniem sobą, całym ciałem, całym wyostrzonym istnieniem: siebie i swoich „za”, a jeśli „za”, to za czym? To były pytania praktyczne. Co mam robić, konkretnie, żeby tym doświadczeniem Teatru Źródeł dzielić się. Gdzie zatrudnić się, jako kto? Po stronie „przeciw” był teatr z jego pudełkową sceną. „Za” miało swoją siłę, żywą obecność, bębny, taniec, ruch… W tyglu Teatru Źródeł, który wydawał się być skrojony na miarę potrzeb kogoś takiego jak ja, wyłaniała się – jednak – tęsknota za teatrem, podzielonym na scenę i widownię. Niemniej Teatr Źródeł, jakkolwiek trudno o nim pisać, był brzemienny w skutkach. Owocował we mnie najrozmaitszymi wglądami. Pamiętam cenne dla siebie chwile zupełnie niezwykłe: jak praca z grupą Saint Soleil. Z tamtych doświadczeń wyniosłam myśl, żeby traktować rzeczownik „teatr” jako czasownik – teatr dzieje się, a kiedy się dzieje, czujemy to wszyscy.
Janik: Jednak zostałaś reżyserką i to już kilka dekad nią jesteś, ale odkrycie nastąpiło tam, w parateatrze, w Grodźcu?
Dowlasz: Tak. Bez Grota mogłabym nie dojść tu, gdzie jestem.
Janik: Dziękuję za rozmowę.
- 1. Zob. Stephen Book: Podręcznik dla aktorów. Technika improwizacji dla profesjonalnych aktorów filmowych, teatralnych i telewizyjnych, przełożyły Ewa Spirydowicz, Karolina Kosińska, Wydawnictwo Wojciech Marzec, Warszawa 2023.
- 2. 19 grudnia 1972 roku Jerzy Grotowski spotkał się z Konstantym Puzyną w Sali Senatorskiej na Wawelu w trakcie publicznego spotkania, jego zapis ukazał się w lipcu 1973 roku na łamach „Dialogu” pod tytułem Obok teatru.
- STRONA GŁÓWNA
- PERFORMER
- PERFORMER 1/2011
- PERFORMER 2/2011
- PERFORMER 3/2011
- PERFORMER 4/2012
- PERFORMER 5/2012
- PERFORMER 6/2013
- PERFORMER 7/2013
- PERFORMER 8/2014
- PERFORMER 9/2014
- PERFORMER 10/2015
- PERFORMER 11–12/2016
- PERFORMER 13/2017
- PERFORMER 14/2017
- PERFORMER 15/2018
- PERFORMER 16/2018
- PERFORMER 17/2019
- PERFORMER 18/2019
- PERFORMER 19/2020
- PERFORMER 20/2020
- PERFORMER 21/2021
- PERFORMER 22/2021
- PERFORMER 23/2022
- PERFORMER 24/2022
- PERFORMER 25/2023
- PERFORMER 26/2023
- PERFORMER 27/2024
- PERFORMER 28/2024
- PERFORMER 29/2025
- ENCYKLOPEDIA
- MEDIATEKA
- NARZĘDZIOWNIA

ISSN 2544-0896
Numery
- PERFORMER 1/2011
- PERFORMER 2/2011
- PERFORMER 3/2011
- PERFORMER 4/2012
- PERFORMER 5/2012
- PERFORMER 6/2013
- PERFORMER 7/2013
- PERFORMER 8/2014
- PERFORMER 9/2014
- PERFORMER 10/2015
- PERFORMER 11–12/2016
- PERFORMER 13/2017
- PERFORMER 14/2017
- PERFORMER 15/2018
- PERFORMER 16/2018
- PERFORMER 17/2019
- PERFORMER 18/2019
- PERFORMER 19/2020
- PERFORMER 20/2020
- PERFORMER 21/2021
- PERFORMER 22/2021
- PERFORMER 23/2022
- PERFORMER 24/2022
- PERFORMER 25/2023
- PERFORMER 26/2023
- PERFORMER 27/2024
- PERFORMER 28/2024
- PERFORMER 29/2025
- Dariusz Kosiński Gasnący złota blask
OPOWIEŚCI ŹRÓDEŁ
- Roberto Bacci Malarz
- Jairo Cuesta, Inka Dowlasz, François Kahn, Tomasz Rodowicz Zbynio
- Inka Dowlasz, Karina Janik Doświadczenie granicy
PRZEWALCZYĆ MYŚLĄ
- Tadeusz Nyczek Od kulisy do kulisy
- Paweł Sztarbowski Przeciwko kliszom
- Ewa Łubieniewska Teatr „złotej epoki” w rozbłyskach pamięci
- Krystyna Latawiec „Biesy” Andrzeja Wajdy w Teatrze Starym Anno Domini 1980
REAKCJE
- Jakub Papuczys Swinarskiego biografia niedokończona
- Katarzyna Niedurny Na co zmarła Lidia Zamkow?
- Agata Skrzypek Oczarować albo pokonać
- Dariusz Kosiński Grzegorzewski i to wszystko, co po nim zostało
- Daniel R. Sobota Grotowski podług wartości
- Zofia Kowalska „Teatrolog? No, niech będzie”