2021-07-05
2021-07-05
InSzPer

Instytut Sztuk Performatywnych (InSzPer): Instytucja trollingowa

Fot. Aleksandra Matlingiewicz

Rozmawiają (od lewej, od góry): Weronika Szczawińska, Piotr Wawer Jr, Michał Buszewicz, Grzegorz Reske, Anna Smolar, Marta Keil

Marta Keil: Patrzę na nasze założenia programowe, spisane niemal trzy lata temu. Wprawdzie nie myśleliśmy o sobie wtedy jako o laboratorium, ale zdefiniowaliśmy się jako wirtualny dom pracy twórczej, tymczasowo bezdomny, skupiony na interdyscyplinarnym i międzynarodowym rozwoju sztuki aktywnej społecznie. Potrzeba stworzenia InSzPeru wynikała mocno z naszych indywidualnych i zbiorowych, biograficznych doświadczeń instytucjonalnej przemocy w teatrze. Zajęliśmy w ten sposób stanowisko wobec dotkliwego dla nas wszystkich, narastającego w ostatnich latach konfliktu między teorią a praktyką wielu polskich instytucji teatralnych, nieprzystawalności naszych praktyk artystycznych i kuratorskich do obowiązujących warunków pracy i produkcji. Chcieliśmy wypróbować kolektywny model zarządzania i poszukać rozmaitych sposobów rozwijania praktyk zero waste w obszarze kultury, co zresztą, m.in. z powodu systemu produkcji sztuki, w którym na co dzień się obracamy, okazało się najtrudniejsze. Ważne dla nas było – i jest do dzisiaj, z mojej perspektywy chyba bardziej niż kiedykolwiek – poszukiwanie nowych form transnarodowej współpracy i solidarności. Jak czytacie te założenia z dzisiejszej perspektywy?

Piotr Wawer Jr: Przede wszystkim uświadamiam sobie, że bardzo trudno jest mi dzisiaj wrócić do nich, co wynika m.in. z braku wspólnej przestrzeni do pracy, z doświadczenia pandemii, z bardzo długiego czasu, w którym nie dostajemy żadnych dotacji, o które ubiegaliśmy się w Polsce. Nie jesteśmy kolektywem, nie jesteśmy laboratorium, bo nie mamy miejsca, gdzie moglibyśmy wspólnie pracować. Jesteśmy quasi-kolektywem, kolektywem parasolowym: grupą ludzi, która próbuje kolektywne założenia wprowadzić do działań realizowanych indywidualnie lub w podgrupach, przy okazji projektów w ramach innych instytucji. Staramy się więc wprowadzić kolektywne zasady pracy w struktury, które z założenia nie są w większości przypadków kolektywne. Jeśli na jakimkolwiek poziomie nasza kolektywność się dzisiaj manifestuje, to wydaje mi się tylko na poziomie feedbacku. A i to bywa przez instytucje przyjmowane z niechęcią.

Michał Buszewicz: Wydaje mi się ważne umieszczenie tematu feedbacku (czyli konstruktywnego omówienia, zaproszenia członków Instytutu do rozmowy o poszczególnych etapach pracy, udziału w próbie, wymiany opinii, omówienia możliwych kierunków rozwoju spektaklu, tekstu, koncepcji kuratorskiej lub innej formy twórczości) w kontekście funkcjonowania instytucji teatralnej i jej przyzwyczajeń do wymiaru spotkania np. twórcy czy realizatora z zespołem aktorskim. Trudności wprowadzenia feedbacku nie wynikają chyba nawet z niechęci instytucji, ale z systemu, do którego w jakiś ciekawy sposób nie przystajemy. To znaczy przystajemy do niego idealnie jako jednostki, ale jako grupa już nie. O ile jednostka jest w stanie odnaleźć się w krajobrazie instytucji teatralnych, nawiązać współpracę, a nawet w szczęśliwym scenariuszu może zostać takiej instytucji dyrektorką, o tyle jako zespół pozostajemy niewidzialni. Nie da się nas zauważyć, dopóki nie przedstawimy produktu: premiery, koprodukcji. Nie jesteśmy partnerem, który mógłby zainfekować instytucję jako podmiot, możemy to zrobić najwyżej jako pojedynczy twórcy.

Anna Smolar: Ja z kolei mam poczucie, że jednak przez te lata praktykowaliśmy kolektywność – ale na poziomie budowania wartości, relacji i metody pracy. I chociaż pewnie to praktykowanie nie spotyka się z oczekiwaniami większości, to brak spektakularności naszych działań jest właśnie dla mnie bardzo ważny, bo buduje coś znacznie trwalszego i cenniejszego niż partyzanckie i drenujące produkowanie przedstawień, które można byłoby skutecznie wypromować. Mam na myśli sposób, w jaki budujemy komunikację i relacje między sobą – i widzę to faktycznie jako pracę laboratoryjną. Nieustannie wypracowujemy system współpracy i wymiany, uzależniony od dostępnych nam możliwości. Kiedy nasza instytucja na siebie nie zarabia i nie ma dotacji, działamy w oparciu o naszą własną energię, siły, dostępny czas. I tu wracamy do tego, o czym rozmawialiśmy na samym początku tworzenia Instytutu: że istotą InSzPeru może być pewnego rodzaju performans na temat budowania instytucji, że wartością jest obserwowanie cały czas z metapoziomu tego, co się wytwarza, na jakich zasadach, w jakim rytmie. Są momenty przyspieszenia, są momenty przyhamowania. Ale co najważniejsze, relacje zaufania, które wytworzyliśmy w ramach tego kolektywu, generują poczucie bezpieczeństwa: daję tyle, ile w danej chwili mogę, następnym razem dam więcej. Działa mechanizm sztafety, ktoś odpada, bo tonie w innych działaniach i obowiązkach, wtedy zawsze ktoś inny przejmuje inicjatywę. Ten rytm i otwartość na swoje wzajemne potrzeby buduje niesamowicie silne więzi: mam poczucie, że to inna, ale równie głęboka kolektywność, jak np. robienie razem spektaklu. I chociaż ten proces jest oczywiście bardzo introwertyczny, to zarazem szalenie wartościowy.

Buszewicz: Być może to właśnie budowanie więzi i wzajemnego zaufania jest realną pracą laboratoryjną i antysystemową. Zamiana konkurencji na wsparcie, zamiana rynkowej rywalizacji, która napędza ten system (przynajmniej medialnie) na rodzaj czułej obserwacji i wzajemnego kibicowania sobie. Czuję, że to jest właśnie działaniem pod prąd, wirusowaniem, wytwarzaniem nowego wzorca.

Weronika Szczawińska: To jest bardzo ciekawy kierunek – kiedy myślę o naszej wypowiedzi dla „Performera”, który jest pismem skierowanym w dużej mierze do środowiskowych specjalistów, odczuwam silną niechęć do tworzenia instytucjonalnej fikcji. Także z tego względu, że uważam, że badacze teatru ponoszą część odpowiedzialności za to, jak on wygląda, i bardzo nie chciałabym wpisywać naszej działalności w jakiekolwiek tradycje laboratoriów czy pięknych opowieści na papierze – zwłaszcza w momencie, kiedy jesteśmy na zgliszczach. Myślę, że InSzPer nawet nie jest antysystemowy, my po prostu nie mamy żadnych szans w tym systemie. Ale pomimo tej diagnozy InSzPer jest dla mnie podstawową tożsamością zawodową. Uważam, że bardzo się rozwijamy, będąc razem w tej grupie; czuję, że przez bycie w InSzPerze jestem non stop do przodu z rozmową, którą uważam za absolutnie kluczową: z rozmową o wyczerpaniu, o pracy, o tym, że nie ma nic złego w odsłonięciu swojej kruchości w pracy. Tak naprawdę dopóki nie zaczęliśmy się intensywnie spotykać, ta rozmowa właściwie dla mnie nie istniała. Mam wrażenie, że InSzPer pomaga nam odsłonić realną kondycję i w tym o siebie zadbać. Natomiast rośnie też we mnie przypuszczenie, że może to być jedyny sposób funkcjonowania InSzPeru, bo nie ma dla nas miejsca w systemie i nie będzie. To nie jest czas laboratoriów, laboratoria w Polsce mogą mieć tylko wielcy mistrzowie.

Buszewicz: Ciekawe byłoby przyjrzenie się temu, jak bardzo różnie jesteśmy odbierani jako jednostki i jako InSzPer. Czy z nami się w ogóle rozmawia jako z organizacją? Nawet jeśli przyjeżdżamy do danej instytucji na feedback spektaklu któregoś z nas, to dalej jesteśmy traktowani jako jednostki. Zamanifestowanie naszej zbiorowości jest potwornie trudne, bo od każdego z nas oczekuje się jednostkowych usług, a nikt nie wymyślił jeszcze tego, w jaki sposób nas zagospodarować zbiorowo.

Grzegorz Reske: Ja bym się na chwilę zatrzymał przy tych zgliszczach. I przy wysiłku, jakiego od nas wymaga dzisiaj przypomnienie sobie pierwszych założeń. Te trzy lata temu wyprodukowaliśmy kilka tekstów (część została zresztą w naszych komputerach), które definiowały pewnego rodzaju utopijne marzenie, które nas powiązało. A raczej zestaw marzeń, których nie udało nam się w różnych konfiguracjach i w różnych miejscach zrealizować. Te trzy lata zatem nam te marzenia zweryfikowały. W tym sensie na wymyślone przez nas wówczas laboratorium nie było miejsca i jak widzimy, być nie może. Wykonaliśmy ileś konkretnych działań, które nam to udowodniły – nasze marzenia może i mogłyby zaistnieć, ale w kontekstach, które zupełnie od nas nie zależą. Wciąż w zasadzie nie doczekaliśmy się strukturalnego finansowania kultury pozainstytucjonalnej w Polsce, a model oparty na finansowaniu projektowym nie daje ani stabilności organizacyjnej, ale poczucie, że wygenerowane w ten sposób produkty mają szansę w pełni zaistnieć (a więc też zdyskontować zainwestowane środki i energię). Mam też wrażenie, że jesteśmy w momencie, w którym te wszystkie nasze doświadczenia i rozpoznania bojem mówią nam, że jeśli chcielibyśmy ciągnąć InSzPer jako byt nie wirtualny, ale realny, to niezbędne jest wejście na ścieżkę rzecznictwa w stronę nie tylko wzmacniania tych modeli wsparcia, które już są, ale też głośnego i kolektywnego (czyli w koalicjach z innymi organizacjami) mówienia, czego brakuje, dlaczego nowe narzędzia są potrzebne i co one w dłuższej perspektywie rozwiną w krajobrazie polskiej kultury i sztuki.

Wawer Jr: Rozumiem kolektyw jako grupę ludzi, która wspólnie pracuje nad miejscem, majątkiem, wytwarza coś wspólnie – nawet jeśli to nie jest produkt, ale miejsce, w którym się żyje. Dlatego w swojej głowie mam problem z nazwaniem nas kolektywem w tej formie, w której obecnie funkcjonujemy. Ale to nie znaczy, że się nam nie udało – bo wytworzyliśmy coś innego. Zastanawiałem się, jak to nazwać: grupa merytorycznego i emocjonalnego wsparcia, think tank, „radą naukową”, która merytorycznie wspiera laborantki i laborantów w ich działaniach w różnych instytucjach. I może na tym etapie to jest o wiele bardziej potrzebne niż kolektyw.

Reske: Rzeczywiście, laboratoryjna wartość feedbackowania jest być może przez nas niedoceniana. Bo przecież przy okazji feedbacku budują się nie tylko realne więzi zaufania i współpracy między nami, ale także dokonują się przesunięcia w relacjach instytucjonalnych, w sytuacji odbioru spektaklu, relacji z aktorkami i aktorami. Sam proces przygotowania instytucji na feedback InSzPeru jest bardzo ciekawy.

Keil: Dla mnie InSzPer ma formę konstelacji różnych jednostek czy duetów; o silnych, ale też wielowątkowych relacjach, dość swobodnie przepinanych między nami. I być może ta właśnie sieć powiązań jest praktykowaniem nowego modelu instytucji, różnym od tego, który zakładaliśmy i na który obecny system nie daje przestrzeni. Może więc w gruncie rzeczy praktykujemy właśnie teraz nową instytucję, jeszcze nie pomyślaną, działającą w innym kształcie niż ten przez nas wyobrażony, ale też dającą nam bardzo konkretny grunt pod dalsze, także indywidualne działania. Ale ten obszar działania pozostaje dla systemu niewidoczny, dlatego, jak zauważył Michał, nie jesteśmy przez system rozpoznawani jako podmiot zbiorowy, dopóki nie damy konkretnego produktu: spektaklu, festiwalu, projektu itd. A tych nie dostarczymy, ponieważ w Polsce nie otrzymaliśmy w ostatnich dwóch latach żadnych z dotacji, o które się ubiegaliśmy – ani w programach Warszawy, ani krajowych. Część projektów, które udało nam się w tym czasie mimo wszystko solidarnościowo zrealizować, powstała dzięki wsparciu organizacji zagranicznych i solidarnościowym działaniom naszych partnerów – możliwym tylko dzięki wieloletnim wypracowanym przez nas osobistym relacjom. Stoimy w tej chwili przed bardzo trudną sytuacją, w której być może będziemy musieli zwrócić dwie dotacje unijne i zrezygnować z udziału w dwóch prestiżowych projektach międzynarodowych (których celem jest rozwój lokalnych twórczyń i twórców!), ponieważ drugi rok z rzędu nie otrzymaliśmy wsparcia umożliwiającego nam zapewnienie wkładu własnego. A skoro realizowanie działań artystycznych czy kuratorskich InSzPeru jest w tej chwili wyjątkowo trudne, proponujemy inne formy, które nie są widoczne czy interesujące dla systemu – więcej, wprowadzają niepokój i niechęć, bo pokazują, że można inaczej – czyli potencjalnie ten system osłabiają.

Wawer Jr: Ciekawe jest dla mnie to, że nasze formy bycia jako InSzPeru bardziej zbliżają się do takich form organizacji, które są zupełnie nieteatralne: grupa wsparcia, rada naukowa, kolegium redaktorskie.

Smolar: Widzę też bardzo realny wymiar tego, co robimy – przy każdym z projektów, które realizujemy indywidualnie, otwierana jest przestrzeń do rozmowy o kolektywnych praktykach InSzPeru, np. przy wprowadzaniu feedbacku. Myślę, że ma to bardzo duże znaczenie – widzę to po reakcjach członków zespołu na propozycję feedbacku. Najpierw pojawia się zaskoczenie: oto nieznana sytuacja, jak odnajdziemy się wobec niej? Później napięcie albo zdumienie, że tak można, że można się odsłonić na stosunkowo wczesnym etapie pracy i nie być ocenianą; wreszcie wielka ciekawość i zaufanie. Ostatnio podczas feedbacku Halki, zaobserwowałam ten cały proces reakcji. Niektórzy wyrazili obawę, czy pojawienie się InSzPeru nie będzie oznaczało dużych zmian tuż przed premierą i kolejną destabilizację – a mieliśmy za sobą trudne tygodnie związane z covidem i przerywaniem prób i to też starałam się brać pod uwagę. Potem jednak poprzez jasne definiowanie reguł gry tej sytuacji pojawiło się poczucie otwartości i doszło do wzmocnienia więzi wewnątrz zespołu. Bo poczuliśmy, że jesteśmy na tyle świadomi tego, co budowaliśmy razem, że nie boimy się uwag, chcemy je rozpatrywać ze spokojem. Znaczenie miał tu sam sposób przekazywania feedbacku, coś o czym rozmawiamy i analizujemy od lat: jakim językiem się posługujemy, jak stawiamy granice tej wymiany, w jakim gronie przekazujemy sobie uwagi, jak zapewniamy w tej sytuacji poczucie bezpieczeństwa całemu zespołowi itd. Przez ostatnie lata omawialiśmy razem te rozmaite spotkania feedbackowe, dostosowaliśmy też narzędzia do danego projektu, świadomi, że nie ma jednego stałego przepisu. Mam wrażenie, że jest to wymiar rewolucyjny, nawet jeśli na razie jeszcze introwertyczny: kolejne osoby zaangażowane w proces pracy artystycznej widzą zastosowane w praktyce narzędzia podważania autorytarności, kontrolowania zespołu, wszechmocy reżyserskiej. Doświadczają przepływu informacji i transparentności odbioru. Pokazujemy w praktyce, że taki sposób działania jest bardzo twórczy i wspierający oraz często opowiadamy o tym, przekonujemy tu i ówdzie, że proces feedbacku jest narzędziem, dzięki któremu można pracować w instytucji bez przemocy. Przy czym warto podkreślić, że taki system pracy nie wynika z naszych osobowości, nie sprowadza się do naszej przyjaźni, tylko jest konkretną metodą pracy, której można się od siebie uczyć.

Szczawińska: Dodałabym jeszcze jedną rzecz z obszaru uprawomocnienia dyskursu: bo chociaż jesteśmy taką biedną, bezdomną instytucją, to dla mnie bardzo ważne jest to, że wraz z wyłonieniem się InSzPeru w trakcie rozmów o praktykach teatralnych zawsze mam się na kogo powołać – na konkretne działania i nazwiska. Trochę jak serialowy porucznik Columbo, ciągle powołujący się na żonę, której nikt nie widział. To już nie jest tylko moja opinia, to nie jest tylko moje siłowanie się z systemem: wiem, że te same wartości wyznaje i praktykuje sześć osób. Podam jeszcze jeden przykład ważnego dla mnie obszaru funkcjonowania InSzPeru: miałam ostatnio z Anią rozmowę (chociaż tego dnia Ania miała premierę swojego spektaklu), która bardzo mi pomogła na początkowym etapie prób, kiedy mocowałam się z pytaniem koncepcyjnym. Miałam poczucie ogromnej ulgi nie tylko dlatego, że ktoś mi pomógł (sytuacja niemal niewyobrażalna: jedna reżyserka pomaga drugiej reżyserce na etapie koncepcyjnym), ale także dlatego, że ten gest przywrócił mi rozumienie praktyki zero waste na poziomie artystycznym: czerpania z tego, co jest dostępne na poziomie naszej grupy, zamiast poszukiwania dalekich i niekoniecznie przystających rozwiązań.

Wawer Jr: Czyli trochę jesteśmy gabinetem cieni. Inaczej brzmi niezgoda na dane rozwiązanie jednej artystki, inaczej ciała zbiorowego.

Szczawińska: Albo wiedźmińskim kodeksem, którego prawdopodobnie nie ma, ale na który Wiedźmin wiecznie się powołuje, gdy odmawia podejmowania nieetycznych działań.

Buszewicz: Teraz wygląda na to, że jesteśmy jednak instytucją trollingową, bardzo mi się podoba ta rola. Ta kategoria korzyści niewidzialnych jest dla mnie bardzo ciekawa. Proces wprowadzania InSzPeru w struktury prób w taki sposób, by interwencja tego zewnętrznego ciała nie wytwarzała paniki, ale przeciwnie, była wzmacniająca, wydaje mi się bardzo ważny. Mam poczucie, że InSzPer działa na uspokojenie procesu przez umocnienie poszczególnych jego członków. Pewien rodzaj duchowego spokoju, płynącego z naszych licznych konfrontacji daje rodzaj ugruntowania, który przez te trzy lata stał się bardzo ważnym aspektem osobistego rozwoju i umacniania spokoju twórczego. Działamy więc nie na rzecz szału twórczego, ale przeciwnie, na rzecz antyromantycznej kategorii spokoju twórczego, który nam wszystkim bardzo się przydaje. Z jednej strony jest to doświadczenie gruntujące, z drugiej – staje się narzędziem wprowadzania nieoczywistości do własnych praktyk artystycznych, kuratorskich i każdych innych. Nieoczywistości, które w szkole teatralnej nie mają miejsca: są takie rodzaje rozmów, które nie są przewidziane na zajęciach z przygotowania do życia w teatrze. Są takie rozmowy na naszych próbach czy tematy w naszych spektaklach, których pewnie nigdy nie zaczęlibyśmy, gdyby nie InSzPer. Wydaje mi się, że jest to rodzaj zaplecza, „inspiratorium” na poziomie artystycznym, systemowym i każdym innym. To, co miało być domem pracy twórczej dla innych, stało się domem pracy twórczej dla nas. Być może ten etap jest konieczny, by cokolwiek było możliwe dalej.

Szczawińska: Mam do tego idealny przykład z obecnych prób [do Klubu], w których jedną z najważniejszych osób jest artystka będącą też terapeutką: nigdy nie pomyślałabym o takim zwrocie w pracy, gdyby nie InSzPer. Po prostu nie miałabym takiego pomysłu. I tak, to był chyba efekt rezydencji w tym naszym domu pracy twórczej.

Smolar: Ostatnio dużo myślę o tym, że w dyskusji o naszych zawodach dopiero dojrzewamy do przyznania, że niektóre ich elementy, jak komunikacja, praca w grupie, czy bycie liderem czy liderką, wymagają bardzo konkretnej edukacji i narzędzi – przede wszystkim z zakresu psychologii. Musimy nieustająco nabywać nowych kompetencji, uczyć się, jak zdrowo rozwiązywać konflikty, negocjować, rozpoznawać toksyczne sytuacje i szybko reagować. Widać to jaskrawo na przykładzie relacji z osobami nieneurotypowymi. Bez konkretnej wiedzy na temat funkcjonowania drugiego człowieka możemy popaść w schematyczne reagowanie i krzywdzące automatyzmy. Tak samo jak między innymi nauczyciele, pracownicy kultury mają taki zawód, w którym konieczne jest nieustanne poszerzanie wiedzy w tym obszarze. Mam wrażenie, że taka przestrzeń jak InSzPer, która dopuszcza do tego, żeby mówić o słabości, o kruchości, o trudnościach, jest przestrzenią, która miękko zaprasza do tego rodzaju wymiany innych ludzi: to, co wytwarzamy między sobą, nieustannie przenosimy dalej w procesie prób, realizacji projektów itd. Myślę, że nawet jeszcze nie mamy świadomości, jak bardzo to pracuje i kiełkuje w różnych kierunkach. Proces, przez który przechodzi teraz polski teatr: budowania świadomości etycznej, wytwarzania nowego języka, jest rozłożony w czasie – tak samo rozłożony w czasie jest proces budowania InSzPeru. Być może dopiero po jego zakończeniu pojawi się pełna tożsamość naszej instytucji.

Keil: To, co mówisz o procesie pracy koncepcyjnej, twórczej, kuratorskiej, kojarzy mi się z procesem facylitowania, którym ostatnio sporo się zajmuję w praktyce kuratorskiej. Facylitacja to w gruncie rzeczy osobny, trudny zawód, wymagający nawet nie tyle specjalistycznej wiedzy, ile ciągłego ćwiczenia umiejętności słuchania, artykułowania i cierpliwości. Zawód ten coraz częściej kojarzony jest z procesem twórczym, co wynika z kolei z coraz powszechniejszego rozpoznania działań twórczych jako procesów zbiorowych. Wydaje mi się, że nasze obecne InSzPerowe działania są formą grupowego uczenia się procesu facylitacji praktyk twórczych – zarówno między nami, jak i w rozmaitych zespołach, z którymi współpracujemy indywidualnie przy okazji kolejnych projektów. To nieustanne ćwiczenia z nazywania, artykułowania, komunikowania, wytwarzania warunków, rozpoznawania potrzeb indywidualnych i grupowych, dostrajanie procesu do potrzeb osób nieneurotypowych, przeprowadzania procesu przez kolejne etapy, rozmowy na jego temat itd.

Wawer Jr: Przychodzi mi do głowy porównanie do sposobu działania służb ratowniczych: najpierw musisz sobie zapewnić bezpieczeństwo, żeby móc zapewnić je innym. Być może czas, w którym nie mogliśmy realizować działań jako instytucja z własnym miejscem i budżetem, pozwolił nam wypracować co innego: relacje współpracy między sobą i elementarne poczucie bezpieczeństwa. Co jest o tyle kluczowe, że pracujemy wszyscy zawodowo w takim obszarze, w którym to naszym zadaniem jako reżyserów, dramaturżek i kuratorów jest stworzenie innym dobrych warunków pracy. Być może rdzeniem naszych zawodów jest właśnie stwarzanie okazji innym, by byli twórczy; nadzór nad tym procesem, jego facylitacja, a nie powielanie mitu szału twórczego, który realizujesz za pomocą innych trybików maszyny. Od początku, marząc o domu pracy twórczej, definiowaliśmy działania, które podejmiemy dla innych – tymczasem ze względu na zbieg okoliczności musieliśmy przekierować uwagę najpierw na stworzenie dobrych praktyk dla siebie. I może dzięki temu jesteśmy dużo lepiej przygotowani do poprowadzenia instytucji niż kiedykolwiek wcześniej.

Szczawińska: Nie mam wielkiej wiedzy o laboratoriach teatralnych, ale podstawowe skojarzenia, które przychodzą mi na myśl, to cel stworzenia człowieka, który poprzez teatr miał dążyć do doskonałości. Myślę, że jest to absolutne zaprzeczenie tego, czym my się teraz zajmujemy: InSzPer nie ma zamiaru zmieniać ludzi, ale wytworzyć komunikację między nimi. Więc operujemy rzeczywiście na zgliszczach – na zgliszczach perfekcji. Praca, którą mamy do wykonania, dotyczy stworzenia dobrych warunków pracy dla innych.

O autorach
InSzPer