2017-10-16
2021-02-25
Oleh Stefan

Jak żyć, albo notatki z Olimpiady Teatralnej we Wrocławiu

Tekst napisany na zamówienie lwowskiego czasopisma „Proscenium” 2017 nr 1–3 (grudzień).

5 listopada 2016

Wyciągam notes i długopis, bo na dworcu o 4:00, w nie całkiem obcym mieście, nie ma sensu ruszać dokądkolwiek, przynajmniej przez kilka najbliższych godzin.

Podróż do Wrocławia zaczęła się trzy dni przed odjazdem – od wspomnień z pierwszych wizyt w tym mieście.

To było w roku 1990. Mój pierwszy wyjazd za granicę z Młodzieżowym Teatrem-Studiem Kuczyńskiego1. Niewiele pamiętam, ale pozostały miłe wrażenia. Jakieś ciepło i coś bliskiego napełnia serce wraz z tymi wspomnieniami. Wrocław był wówczas całkiem innym miastem – monotonnym, szarym, ale z zadziwiającą architekturą. Przysypany kurzem czasu; teraz jest umyty i wytworny. Minęło dwadzieścia sześć lat.

W pamięci pozostały mi nie historie, a obrazy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem zwyczajny rynek – właściwie nie rynek, a święto. Przestrzeń pomiędzy budynkami była rzęsiście oświetlona, obwieszona kolorowymi lampionami, zastawiona rzędami straganów z rozmaitymi towarami, które oszałamiały barwnymi opakowaniami i różnorodnością wyboru. Wprost oniemiałem. Koledzy, którzy byli tu już po raz drugi, dokądś poszli, gdzieś znikli, a ja stałem i patrzyłem. Zagubiony, oszołomiony.

Najwyraźniej wszystko miałem wypisane na twarzy, bo sprzedawca wprost życzliwie zapytał: „Co? Z Ukrainy?”. Kiwnąłem milcząco głową, a on dodał: „Niedługo i u was tak będzie”. To był czas, kiedy Polska przeżywała boom gospodarczy, na który nasz kraj nigdy się nie odważył: była różnorodność towarów, ale nie było za co ich kupić, przynajmniej wielu nie było na to stać. Na Ukrainie wówczas o tym się nie śniło (zielone pomidory w trzylitrowych słoikach, konserwy na półkach i próba przetrwania).

To pierwszy obrazek. Drugi jest związany z naszymi występami przed Ukraińcami, którzy zaprosili nas do Wrocławia. Graliśmy spektakle Marusia Czuraj (1988) (ach, co to była za rola Tetiany Kaspruk!2) i Marek Przeklęty albo Wschodnia Legenda (2001) – wieczór z poezjami Wasilija Stusa. Ponieważ nie brałem udziału w tym ostatnim, siedziałem wśród widzów. Słuchałem tak samo uważnie jak oni. Pamiętam świetną atmosferę wspólnoty, jedności, wstrzymania oddechu i uważności, by usłyszeć i poczuć to, co się wówczas działo.

Pierwsza znajomość z Brunonem [Chojakiem – przyp. red.] – archiwistą Instytutu im. Jerzego Grotowskiego – Brunonem, który potem nieraz odwiedzał Ukrainę i opowiadał o Grotowskim, jego teatrze i pokazywał zapisy jego przedstawień. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Apocalypsis cum figuris. To przedstawienie mnie nie zdziwiło, ono mnie zmiażdżyło. Poczułem silny ból głowy.

Instytut im. Jerzego Grotowskiego zakwaterował nas wtedy w mieszkaniu Grotowskiego. To czteropokojowe mieszkanie miało należeć do niego. Ale on w nim nigdy nie mieszkał, wyjechał. W nowych budynkach, na obrzeżach miasta, nie pamiętam dokładnie, gdzie to było3. Rozmieściliśmy się w pokojach. Pamiętam za to co innego: każdego ranka biegaliśmy z Oleksijem Krawczukiem4.

Ten obrazek z Wrocławia przypomniał mi się głównie dlatego, że czas był ten sam – jesień. Koniec listopada – początek grudnia, liści na drzewach prawie nie było. Poranny chłód, biegamy między domami, nasypem kolejowym a letniskowymi działkami. Drzewa bez liści, a na nich czerwone jabłka. Nigdzie żywego ducha. Zbieraliśmy jabłka, ile mogliśmy unieść, pakowaliśmy za pazuchę i przynosiliśmy do domu, gdzie reszta powoli się budziła, a w kuchni na stole leżały pyszne zimne jabłka.

Odwiedzałem potem Wrocław wielokrotnie, już nie zliczę ile razy. Siedem lat temu miała miejsce znacząca dla mnie podróż do Wrocławia, myślałem, że ostatnia. Ale nie – wróciłem tu znów.

Już szósta rano.

Fot. Maciej ZakrzewskiSiedzimy z Mają Harbuziuk5 na dworcu. Czekamy na początek dnia. We Wrocławiu już drugi tydzień trwa Olimpiada Teatralna.

Przychodzi po nas Orest [Sharak– przyp. red.]6 i do 10:00 spędzamy z nim czas w jego mieszkaniu. O 10:00 idziemy na pokaz pracy japońskiego Teatru Tessenkai, który prezentuje tradycję teatru . Dwie krótkie formy sceniczne i pokaz pracy – i rozumiesz, że ta technika to długa droga życia. I to nie jednego. Od sześciuset lat, więcej niż jednego pokolenia. Wydobywanie dźwięku, gest, ruch, śpiew, niuanse zachowania – wszystko to tworzy ekskluzywny język.

O 12:00 spotkanie z Eimuntasem Nekrošiusem. Nie udało nam się zobaczyć Dziadów Аdama Mickiewicza z Teatru Narodowego w Warszawie, bo przyjechaliśmy dzień po pokazie. Ważny był reżyser. Tylko on. Bo im dłużej z nim przebywasz, tym więcej masz pytań i mniej odpowiedzi: o czym on woli milczeć, niż mówić? Jakie są jego relacje z aktorami i jak na nich wpływa? Praca z tekstem też pozostała poza ramami tej rozmowy. Ten człowiek jest tajemnicą. Wierzysz mu i czujesz w sobie impuls, by iść za nim. To wszystko.

Fot. Maciej ZakrzewskiWieczorne przedstawienie Roberta Wilsona w wykonaniu samego Wilsona na scenie Teatru Współczesnego wywarło na nas nadzwyczajne wrażenie. Cóż za swoboda i dyscyplina obecności jednocześnie! Ostatnia taśma Krappa Samuela Becketta – jak dla mnie doskonała pod każdym względem. Czy kiedykolwiek widziałem coś podobnego? – nie pamiętam. Synteza sztuk, stylów, gatunków w jednym monodramie. Przedstawienie i sam aktor inspirują różne skojarzenia z malarstwem, architekturą, rzeźbą, kinem, Brechtem i dell’arte, tworzą sens i absurd. Oczywiście, całe to bogactwo zależy od wyobraźni widza. Przedstawienie samo w sobie jest ascetyczne i wyrafinowane jednocześnie. Aktor ma 75 lat, życie za sobą. Moment gry to czyściec, rozpoznanie siebie. Ironia. Precyzyjnie przeprowadzona zabawa. Przedstawienie szokuje. Opis nie jest w stanie tego oddać. Wydaje się, że to ten przypadek, gdy reżyser zdaje sobie sprawę, że tego, co wie i czuje, nie przekaże nikt inny, dlatego na scenę musi wyjść on sam. Nie ma sensu zmuszać kogoś innego do takiego wysiłku. Każdy może mówić tylko za siebie. Przedstawienie to spowiedź. Szansa, by poczuć to, co skryte. Bogaty odczuje swoje bogactwo, biedny ściśnięte ramiona i da racjonalnie dostępną mu ocenę. Ktoś, kto nazywa mnie swoim nauczycielem, powie, że to nuda. I nie zdziwię się. Inny mój uczeń powie dyplomatycznie: należy przeżyć życie tak, by zobaczone z perspektywy cię poraziło. To bez znaczenia. Robert Wilson – aktor i reżyser – człowiek, który egzystuje pomiędzy pornografią a aniołami, podnosi poprzeczkę. Jest przykładem dostojnej starości, artystycznej mądrości i piękna. To brzmi jak nadzieja i daje szansę nie zgubić się u schyłku życia.

Ten niezwykły dzień na tym się nie skończył. Ucieszyło nas jeszcze jedno wydarzenie. O 22:00 w Starej Piekarni, która dopiero zyskuje swój artystyczny kształt, byliśmy na koncercie oryginalnej grupy z Egiptu, której solistką była Fatma [Emara – przyp. red.]7. Niemłodzi muzycy i jednocześnie śpiewacy (cztery kobiety i jeden mężczyzna) oczarowali nas dawnymi pieśniami rytualnymi i nadzwyczajnymi dźwiękowymi wibracjami. To nie był koncert. Wykonawcom zależało, by włączyć widzów do działań i przemienić ich z obserwatorów w uczestników. Dopiero energia wspólnego tańca umożliwiła odkrycie prawdziwego znaczenia pieśni.

To był piękny dzień.

6 listopada 2016

Drugi dzień pobytu na Olimpiadzie był skromniejszy, lecz nie mniej ciekawy. Oczekiwane przez nas przedstawienie odbyło się o 20:00 w starej, zbudowanej jeszcze przez Niemców, wytwórni filmowej [dzisiaj siedziba CeTA – przyp. red.].

Monodram w reżyserii Jana Fabre Attends attends attends... (pour mon père) (Czekaj, czekaj, czekaj… (dla mojego ojca)) był tylko pięknym opakowaniem, w środku którego znajdował się ktoś zakochany w sobie, kto nie miał nic do powiedzenia. Toteż udawał. Niezły tekst o tematyce biblijnej, pięknie wykorzystane światło, dźwięki i dym, a przy tym aktorska indolencja. Widziałem ją tamtego dnia. Na stronie internetowej można zobaczyć znacznie lepszą wersję tego przedstawienia w wykonaniu tego samego aktora.

Drugi dzień był całkiem inny – spotkałem się z przyjaciółmi. Spacerowaliśmy po pięknym Wrocławiu, rozmawialiśmy. Oto były autentyczność, szczerość, emocjonalność, dowcip, przyjaźń, miłość. Teatr nie jest nam obojętny, choć wszyscy mamy już dość rozmów o teatrze. Z jakiegoś powodu rozmawialiśmy o teatrze życia codziennego, takim, który dotyka każdego zwykłego człowieka. Przede wszystkim przeważała radość spotkania.

Teraz jestem w parku. Siedzę na ławce. Piszę. Jest cisza i można się trochę skupić. Po prawej widać starą fasadę uniwersytetu. Jest chłodno, lecz przyjemnie. Maja chłonie z zachwytem wszystko, co się dzieje. Teraz jest na sympozjum (jakżeby inaczej!) „European Theatre Perspectives”. Dopiero przy obiedzie dowiedziałem się, że uczestnikami byli wybitni znawcy tematu: Erika Fischer-Lichte, Małgorzata Sugiera, Aljoscha Begrich.

Czekają nas dziś trzy jednogodzinne przedstawienia, ale o tym – jutro. Tak! Wrocław – Europejska Stolica Kultury – wita!

7 listopada 2016

Fot. Tobiasz PapuczysWieczór, godzina 17:00 – przedstawienie teatru z Pragi Farma v jeskyni pod tytułem Disconnected.

Reżyser i choreograf Viliam Dočolomansky. To teatr fizyczny, tym ciekawszy, że ten kierunek teatru jest na Ukrainie nieobecny. Godzina pracy. Dwanaście dziewczyn w świetnej fizyczno-dramatycznej formie, muzyka elektroniczna na żywo (jeden muzyk) i współczesna tragedia: młody człowiek pod presją rodziny i społeczeństwa – jak przetrwać? Finał – świadome samobójstwo z udziałem najbliższych winowajców – w wypadku samochodowym.

Współpraca zespołu – mistrzowska, relacje między partnerami – idealnie zsynchronizowane, praca z przedmiotami (krzesła, butelki, uprzęże) – precyzyjna. Struktura zrytmizowana. Reżyseria na wysokim poziomie.

Godzina 19:00 – znów Czesi i teatr fizyczny. Zespół ProFitArt prezentuje przedstawienie BOI w reżyserii Mateja Маtejki. Inny format, inna faktura. Trzy dziewczyny, jeden chłopak, muzyka na żywo (ludowa) i śpiew. Historia nastolatka uwikłanego w trójkąt: on – dziewczyna – matka. Znam Mateja – to doskonały aktor. Zaczynał swą drogę z Viliamem Dočolomanskym w teatrze Farma v jeskyni. W efekcie ich współpracy teatr ten był dostrzeżony na festiwalu w Edynburgu. Teraz Matej pracuje osobno, ma własną grupę. Poszukuje, nadal kształtuje swój styl. Przedstawienie zrobiło na mnie wrażenie. Chciałbym zobaczyć samego Mateja przy pracy.

Godzina 21:00 – przedstawienie Mеdee. O przekraczaniu Teatru ZAR w reżyserii Jarosława Freta. Trwało 55 minut, odbyło się w Sali Teatru Laboratorium. W centrum – jedna aktorka, poza przestrzenią gry – czworo aktorów i trzy śpiewaczki. Trzy wokalistki nigdy nie wchodzą na scenę. To właśnie one niosą największy ciężar przedstawienia. Każda z nich – to Medea! Każda z nich wzbudza zaufanie od pierwszego dźwięku. Trzy śpiewaczki – trzy kapłanki: z Egiptu, Turcji i Iranu: Fatma Emara, Marjan Vahdat, Selda Őztűrk. Każda z nich – to historia, świat i cierpienie; to rytualne wibracje, z którymi i ciało widza-słuchacza wibruje unisono. Natomiast na scenie młoda aktorka włoskiego pochodzenia wykonuje pewne działanie, do którego, niestety, nie daje klucza, a wywołuje tylko pytania, coraz bardziej beznadziejne, bez odpowiedzi. Kto zna tę przestrzeń, będzie zdziwiony: do samej góry zastawiona jest ruchomymi dekoracjami. Cała ta olbrzymia konstrukcja podnosi się, opada, otwiera się, nachyla, obraca, potęgując tylko moje pytania. Dostępne w tym świecie są tylko trzy Muzy.

8 listopada 2016

Nie nadążam pisać. Lwią część wolnego czasu pochłaniają obowiązki towarzyskie. Więc tylko kilka słów o tym dniu.

O 12:00 spotkanie z greckim reżyserem Theodorosem Теrzopoulosem na temat rzeczywistości wirtualnej. Wielki człowiek. Głównym przesłaniem jego przemówienia był powrót do człowieka w teatrze. W odróżnieniu od tego, co teraz dzieje się ze światem, w którym coraz istotniejszy jest postęp technologiczny, w teatrze priorytetem zawsze będzie człowiek. Теrzopoulos to osoba, dla której ważne są ciepło i miłość. Podobno do swoich aktorów zwraca się per „Pan/i”, tyle w nim szacunku. Kilka jego reakcji podczas rozmowy pokazało, że potrafi też być oschłym. Człowiek o bogatej duszy i wielkim rozsądku.

Godzina 17:00 – monodram Nini Julii Bang (Dania) zatytułowany Tysiąc języków. To spektakl wyrafinowany, subtelny, mistyczny. Przedstawienie toczy się niemal w ciemności. Brzmią piosenki różnych narodów, w różnych językach. Obecność jeszcze pięciu–sześciu wykonawców i kilku instrumentów nie zakłóca działań. Śpiew, ogień świec, woda, wiolonczela, na której gra sama aktorka. Prosta, lecz wyraźna partytura światła. Głosowe możliwości Nini są kolosalne.

Fot. Maciej ZakrzewskiO 19:00 przedstawienie, na które czekałem – Prometeusz w okowach w reżyserii Theodorosa Теrzopoulosa. Właśnie tu, we Wrocławiu, w 2009 roku zobaczyłem po raz pierwszy pracę tego reżysera: Ajaks. Szaleństwo. Wtedy zszedł na mnie szał od jakiejś po grecku boskiej piękności, formy, energii, słów trzech aktorów występujących w tym spektaklu. Przedstawienie Prometeusz w okowach to krzyk, apel do świata i do człowieka.

Klasyczny tekst brzmi na tyle współcześnie, że mimo woli zaczynam wątpić, czy to nie adaptacja. Wstrząsająca gra aktorów. (W chwili, kiedy to piszę, kilkoro z nich podchodzi. Witamy się. Mówię, że nie znam na tyle angielskiego, by wyrazić podziw dla ich pracy). Każdy z mężczyzn (jest ich siedmiu) funkcjonuje na granicy energetycznego napięcia. Choreografii w przedstawieniu jest niewiele (nadmiarem krzyku też nie będziecie zaskoczeni), ale u Теrzopoulosa statyczność czy bezruch są wypełnione wewnętrznym działaniem. To pozwala na maksymalną ekspresję treści. W drugiej części przedstawienia pojawia się kobieta, istnieje też na granicy. Pytania do Prometeusza: „dlaczego?” i „kiedy?”, powtarza jak refren: „Dlaczego dałeś im ogień? Przecież oni tobą gardzą!”, „Kiedy ludzie przestaną walczyć, niszczyć się?”. Przestrzeń działania tworzy wielki okrąg, obramowany głazami i pokryty drobnym brunatnym piaskiem, który łatwo od ciosu czy tchnienia unosi się jako pył w powietrzu. Pomiędzy kręgiem a widzami, plecami do nas, siedzi na krześle Теrzopoulos, który prowadzi przedstawienie. Ma w ręku kartkę z tekstem, od czasu do czasu zwraca się do aktorów. Jak refren brzmi jego cichy, lecz głęboki, prosty i dojmujący śpiew-żal-lament. Pod koniec pewnych partii zwraca się do aktorów z pytaniem, które brzmi jak pieśń, recytatyw; powtarza się to niejednokrotnie. Reżyser może podejść do aktorów, wejść do kręgu, odezwać się, wyjść i ponownie usiąść. Zdaje się, że w takich chwilach przerzuca on pomost między widzami a akcją. Staje się ona dostępna i bardziej realna. Ascetyczna, epicka, plastyczna i ekspresyjna praca. Uczciwa i bezpośrednia.

To wyznanie o ludzkim szaleństwie mówi o wojnie także w moim kraju. Dla tego reżysera czuję szczególną sympatię i wdzięczność.

9 listopada 2016

Dzisiaj rano, o 10:30 poszliśmy na film Wołyń. Dużo już o nim u nas pisano. To ja nie będę.

Spodziewam się, że Maja przeprowadzi szczegółową analizę i kiedyś ją przeczytamy. To, co usłyszałem od niej podczas naszej dyskusji, poraziło mnie swoją precyzją. Powiem tylko, że doznałem silnego upokorzenia, osobistego, jako człowiek, jako Ukrainiec, jako artysta. Kino ma wielką siłę oddziaływania, którą można łatwo manipulować. Co do udziału ukraińskich aktorów w filmie powiem tak: komuś bym podziękował, a kogoś bym spytał, czy nie płonęło w środku, kiedy godził się to grać, i to jeszcze w tak potworny sposób. I jeśli nie płonęło, to żal mi tych ludzi. Sądzić ich nie warto. Jak mawia moja siostra – są od tego Wyżsi Ludzie. I jeszcze jedno: moim zdaniem decyzja o niewyświetlaniu tego filmu na Ukrainie jest błędem. Trzeba go pokazać i przeprowadzić otwartą dyskusję (zresztą, pewnie wkrótce pojawi się ona w internecie, Moskwa na pewno nie przepuści takiej okazji).

10 listopada 2016

O 18:00 Wycinka Holzfällen Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy. Kochani, pięć godzin wspaniałego teatru! Już dawno nie pamiętam takiego stanu, kiedy tyłek boli od długiego siedzenia, a oderwać się nie można! Lupa ma 73 lata. Określenie „patriarcha” do niego nie pasuje, choć faktycznie nim jest. Odnosi się wrażenie, że spektakl reżyserował człowiek dojrzały, ale w wieku 40–45 lat. Ponadczasowość Lupy jest wyjątkowa. Jego sposób pracy jest niewiarygodny. Nie jestem w stanie pisać o tym przedstawieniu. Mój mózg odmawia współpracy. Pozostaje cieszyć się faktem, że jest taki teatr! I taki zespół! I tacy ludzie jak Lupa! Takie aktorstwo otwiera drogę na scenę Marcelowi Proustowi, André Gide’owi – mistrzom słowa i twórcom skomplikowanych literackich postaci.

I jeszcze jedna rzecz, której nie mogę pominąć. Aktorzy, którzy grali to przedstawienie, wiedzieli, że ono może być ostatnim. Prawie wszyscy aktorzy, którzy byli na scenie, napisali wnioski o zwolnienie z powodu niezgody na politykę nowego dyrektora, wyznaczonego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które doprowadziło do zwolnienia poprzedniego dyrektora, który zbudował renomę tego teatru8. Przypadki politycznej ingerencji w sztukę obserwuje się obecnie w całej Polsce. Rządy radykałów i topór, którym machają na oślep w edukacji i sztuce, czyni spustoszenie. Oklaski widzów po przedstawieniu trwały piętnaście minut. I oklaski, i tupot nóg były najlepszym sposobem na wyrażenie zachwytu. Wtedy aktorzy ze sceny przeczytali swój protest – w dwóch językach, z balkonów poleciały ulotki, a przed teatrem odbył się protest z udziałem publiczności.

11 listopada 2016

O godzinie 12:00 spotkanie z Krystianem Lupą. Drugi prezent. Kontynuował on dyskusję o krytycznej sytuacji kultury w kraju. Słuchałem go i myślałem sobie: panie Lupo, nie wie pan, jak wygląda prawdziwie krytyczna sytuacja! Bo kiedy Polacy mają w jednym mieście dostępne dziesiątki teatralnych miejsc, zorganizowanych na przykład na starym dworcu kolejowym, w starej wytwórni filmowej, w halach starych fabryk, i kiedy te wszystkie sale są wyposażone w nowoczesną technikę, światło, kiedy jest tam tak ciepło, że mi jako aktorowi od razu chce się zrzucić buty i rozpocząć trening, to słuchając narzekania, mogę tylko załamać ręce.

Tak, oczywiście, widziałem łzy rozpaczy na twarzach moich polskich kolegów, a to nie pozostawia obojętnym. Krystian Lupa mówił o religii, filozofii, współczesnym teatrze i młodym pokoleniu aktorów i reżyserów. Chciało się go słuchać jeszcze i jeszcze.

O godzinie 19:00 przedstawienie Amor w reżyserii Theodorosa Terzopoulosa. Na scenie On i Ona. Prawie statyczna sytuacja. 55 minut. To typ teatru, którego na Ukrainie nie uświadczysz. Nad-absurd-abstrakcja. Myślę, że nigdy nie widzieliście tekstu sztuki w postaci liczb, znaków matematycznych i wzorów, a tylko czasem z użyciem słów. Tu była okazja! 55 minut wyznania miłości takim tekstem. Nienaganne aktorstwo: choreografia, słowo, energia, to nie odpuszcza i temu wierzysz.

12 listopada 2016

To będzie moja ostatnia notatka z Olimpiady Teatralnej.

Fot. Maciej ZakrzewskiO godzinie 19:00 Pole bitwy w reżyserii Petera Brooka i Marie-Hélène Estienne (Francja). Przedstawienie jest jasne, ascetyczne, głębokie. Opowieść na podstawie indyjskiego eposu trwała 70 minut. Wydaje się, że nie została ona zagrana, a wyrecytowana i wystukana. Na tam-tamie grał muzyk, tekst wypowiadało czworo aktorów. To było jak machnięcie piórem, jak ostatnie słowo. Podczas przedstawienia pojawiła się myśl, że Słowo było nie tylko na początku, Ono będzie też na końcu.

Te skromne przedstawienie jest stworzone nie po to, żeby zadziwiać – zaskoczeń w twórczości Brooka było niemało – raczej po to, by zwrócić uwagę człowieka do wewnątrz, ku jego własnej istocie. Ono wybrzmiewa w ciszy i prostym, wyraźnym słowie. Historia bitwy jest opowiedziana, lecz stopniowo uświadamiasz sobie, że polem bitwy jest Człowiek. To przedstawienie przypominało znany szkic Pabla Picassa Gołąb, który stał się potem symbolem „gołębia pokoju”.

Patrząc na Brooka, uświadamiasz sobie, że ci wszyscy „starzy” mistrzowie – Peter Brook, Robert Wilson, Theodoros Terzopoulos, Krystian Lupa – pokazują swoim życiem i swoją twórczością, jak żyć. Oni, mając takie osiągnięcia, już dawno mogliby zakończyć kariery. Ich twórczość ujawnia, że prowadzi ich nie inercja. Mają oni rodzaj głębokiego poczucia, że nie mają prawa kończyć. Im nie wolno milczeć. Bo nie zostało ich zbyt wielu. To jest jak misja – iść dalej. Rzeczy, które tworzą, nie są dla kogoś; to są oni sami, to jest ich świat. Dlatego przedstawienie każdego z nich jest jak gdyby spotkaniem z człowiekiem, który jest ci duchowo bliski albo nie.

Przyjechałem na Olimpiadę, żeby otrzymać kopniaka od tych „staruszków”, wszyscy oni są moimi rodzicami.

Nie czas zatrzymywać się, oj nie czas.

Już 13 listopada. Jadę nocnym intercity do domu. Rankiem śnieg pokrył ziemię. Do zobaczenia, Wrocławiu!

O autorze

Z oryginału przełożyła Uljana Roj

Olimpiada Teatralna „Świat miejscem prawdy” Wrocław 2016
Organizator: Instytut im. Jerzego Grotowskiego

  • 1. Teatr założony w 1988 roku przez Wołodymira Kuczyńskiego i grupę młodych aktorów. Obecnie funkcjonuje pod nazwą Lwowski Akademicki Teatr im. Łesia Kurbasa. Przypisy pochodzą od tłumaczki, chyba że zaznaczono inaczej.
  • 2. Tetiana Kaspruk jest aktorką i współzałożycielką Lwowskiego Akademickiego Teatru im. Łesia Kurbasa, zasłużoną artystką Ukrainy. Ukończyła studio teatralne przy Narodowym Teatrze im. Maryji Zańkoweckiej i Lwowski Uniwersytet Narodowy im. Iwana Franki.
  • 3. Lokal przy ulicy Krynickiej w 1990 roku należał do Ośrodka Badań Twórczości Jerzego Grotowskiego jako mieszkanie służbowe dla gości i stażystów. Ostatnie mieszkanie, które zajmował Jerzy Grotowski do momentu wyjazdu z Polski w sierpniu 1982 roku, to kawalerka przy ulicy Kościuszki, na rogu z ulicą Czystą (przyp. red).
  • 4. Ołeksij Krawczuk jest aktorem, reżyserem teatralnym, dyrektorem Akademickiego Teatru Estradowych Miniatur „I ludzie, i lalki”, Zasłużonym Działaczem Sztuk Ukrainy. Wykłada sztukę aktorską na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki.
  • 5. Maja Harbuziuk jest teoretykiem sztuki, doktorem, pracownikiem Katedry Wiedzy o Teatrze i Sztuki Aktorskiej na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki, głównym redaktorem teatralnego czasopisma „Proscenium”. Autorka ponad 200 krytycznych i naukowych artykułów o teatrze
  • 6. Orest Sharak urodził się w Karpatach na Ukrainie. W 2005 roku rozpoczął naukę aktorstwa na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. W latach 2007–2011 pracował we Lwowskim Akademickim Teatrze im. Łesia Kurbasa. Od 2012 roku jest aktorem Teatru ZAR (przyp. red.).
  • 7. Mowa o koncercie zespołu Mazaher, który odwołuje się do tradycji muzyki afrykańskiej. W grupie główną rolę odgrywają kobiety, kultywujące tradycję zār (przyp. red.).
  • 8. Od 1 września 2016 funkcję dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu sprawuje Cezary Morawski. Został wybrany w konkursie, w składzie którego byli przedstawiciele ministerstwa kultury, urzędu marszałkowskiego, związków zawodowych działających w teatrze oraz środowisk twórczych, w tym Krystian Lupa przeciwny kandydaturze Morawskiego.