2012-11-15
2021-02-02
Jakub Papuczys

Jaka piękna katastrofa

Jon McKenzie: Performuj albo... Od dyscypliny do performansuKsiążka Jona McKenziego kończy się katastrofą. Strony stają się czarne, druk się rozstrzela i wywraca, poszczególne zdania i słowa tracą swoją czytelność zaś cały komunikat zapętla się i traci logiczny sens. Ta semiotyczna katastrofa nakłada się na katastrofę „realną”. Wykorzystuje fragment ostatniego zapisu rozmowy z załogą amerykańskiego wahadłowca Challenger tuż przed jego wybuchem. Projekt naukowy nachodzi tu więc na rzeczywistość i to w jej najbardziej tragicznej odsłonie. Nie chodzi jednak o to, żeby te katastrofy ze sobą porównywać, czy je równoważyć. Ruch ten jest McKenziemu potrzebny, żeby pokazać bezpośrednie przełożenie jego teorii na życie. Zaznaczyć, że to, o czym pisze, to nie tylko naukowe, czysto spekulatywne, akademickie mrzonki. W obu przypadkach przyczyną niepowodzenia jest władza globalnego performansu, główny przedmiot książki Performuj albo... Od dyscypliny do performansu.

McKenzie nie pisze następnej naukowej pracy analizującej kolejne społeczne widowiska, ceremonie, rytuały czy praktyki artystyczne. Jego projekt jest w zasadzie metateoretyczny, skupia się na samym założeniu i okolicznościach powstania konkretnej dyscypliny badawczej. Nie zamyka się jednak w obrębie jednej dziedziny, nie rozumie performatyki tylko jako pewnej dyscypliny badań kulturowych, czy artystycznych. Kiedy, jak to czyni autor, przesunie się kierunek spojrzenia związany ze znaczeniem słowa performans z odgrywania, przedstawiania, czy rozmaicie rozumianego działania na inne jego słownikowe znaczenia, dotyczące skuteczności i technologicznej wydajności, okazuje się, że performatyka nie jest domeną zamkniętej grupki naukowców pracujących na uniwersytecie, ale że dosłownie cały świat, w każdym niemal aspekcie mniej lub bardziej performuje. Dlatego oprócz rozpoznanego już zakresu i znaczenia performansu kulturowego McKenzie do swoich analiz wprowadza dodatkowo performans organizacyjny i technologiczny.

Na performansie technologicznym bazują urządzenia typu high performance: od sportowych samochodów, przez wieże stereo, komputerowe systemy operacyjne, po nowoczesne systemy rakietowego naprowadzania. Są to urządzenia, których celem jest właśnie wysoki i skuteczny performans, a więc duża wydajność działania. W języku inżynierskim pytanie o to, jak urządzenie performuje, jest pytaniem o zestaw wskaźników i cech, który je charakteryzuje. Są to ramy, które konstruktorzy wyznaczają urządzeniom, i podczas testowania tak je konfigurują, czy ulepszają, żeby performowały na wyznaczonym przez te wskaźniki poziomie.

Performans organizacyjny wiąże się z kolei z systemami nowoczesnego zarządzania stosowanymi w rozbudowanych przedsiębiorstwach i, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, w wielkich korporacjach. W angielszczyźnie bowiem słowo performance odnosi się również do działań biznesowych, strategii zarządzania, których celem jest zwiększenie wydajności pracy, funkcjonowania firmy i w rezultacie oczywiście kumulacja zysków. Najlepiej znaczenie tego terminu uzmysławia odejście od tayloryzmu ku metodom performance management, czyli zarządzania performatywnego. Tayloryzm oznaczał zarządzanie hierarchiczne, ustawiające poszczególnych pracowników w produkcyjnej drabinie, gdzie zakres ich obowiązków wyznaczany był przez ściśle określone, nieustannie kontrolowane odgórne ramy. Centralnie ustrukturyzowany system skutkował pozostawieniem wszystkich kluczowych decyzji wąskiej grupie kierowniczej, na niższych pracownikach wymuszał zaś bezmyślny automatyzm. W zarządzaniu performatywnym nacisk kładziony jest na kreatywne metody rozwiązywania napotkanych przeszkód. Pracownicy na wszystkich szczeblach obdarzeni są dużą swobodą w zakresie podejmowania decyzji oraz organizacji pracy, najczęściej zostają połączeni w wielozadaniowe zespoły, w których podział obowiązków jest horyzontalny, a nie wertykalny i który pozwala na wypracowywanie nowych stylów i metod organizacji pracy. Dzięki temu działają szybciej, skuteczniej i wydajniej.

Performanse te nie są od siebie oddzielone tylko wzajemnie na siebie nachodzą i na różnych poziomach przenikają. Przykładem tego jest analizowana zaraz na początku książki okładka znanego i prestiżowego czasopisma „Forbes” z 3 stycznia 1994 roku. Tytuł reklamowanego przez nią artykułu brzmi Perform or else. Annual Report on American Industry. Tekst ten stanowi podsumowanie metod i sposobów wprowadzanego z coraz większym rozpędem performatywnego zarządzania, zaś jego tytuł streszcza jego najważniejsze wyzwanie: „performuj albo... wypadniesz z obiegu, będziesz niepotrzebny, twoja firma cię zwolni”. Kompozycja i graficzna warstwa okładki, to performans kulturowy, treść artykułu i widniejąca na zdjęciu twarz performującego menadżera przynależą do performansu organizacyjnego, zaś znajdujący się w lewym dolnym rogu kod kreskowy zawierający w sobie wszystkie techniczne cechy i parametry czasopisma to performans technologiczny. Długa haczykowata laska zaciskająca się złowieszczo na szyi mężczyzny stanowi natomiast odzwierciedlenie tytułowego wyzwania.

McKenzie stawia więc tezę, że nasza rzeczywistość składa się z nieustannego performowania, ba – że obecnie cały świat jest jednym wielkim globalnym performansem. Spróbujmy jednak spojrzeć, co za tą ogólną i atrakcyjną tezą się kryje. Amerykański uczony w swojej książce pyta o przyczyny tak wielkiej popularności słowa „performans” we współczesności i, co chyba jeszcze ważniejsze, stara się odkryć cel, jaki kryje się w dążeniu do tego, aby wszystko można było nazywać tym terminem.

Dlatego nie chodzi tu tylko o zakres znaczeniowy, ale o radykalne zwiększenie społecznej, czy filozoficznej wagi pojęcia „performans”. McKenzie uważa bowiem, że organizuje ono zarówno nasze zbiorowe, jak i indywidualne życie w niemal wszystkich jego przejawach: „Performans tak dalece przeniknął dziś amerykańskie społeczeństwo, że przypomina ową tajemniczą aurę, która zdaniem Nietzschego otacza wszystko, co żyje i bez której życie «uschnie, skostnieje, wyjałowieje». «Każdy naród – pisze filozof – a nawet każdy człowiek, który chce stać się dojrzały, potrzebuje takiej otoczki, ułudy, ochronnego woalu»” (s. 3).

Nawiązując do Michela Foucaulta, McKenzie stawia tezę, że performans obecnie zastąpił XVIII-wieczną kategorię dyscypliny, służącą zarówno do konstrukcji naszej podmiotowości na różnorakich polach, jak i jej uwewnętrznionej kontroli. Pisząc w progresywnym duchu, zauważa, że performans, jako przejaw złożonych relacji władzy kontrolującej naszą wiedzę, stał się jednak dużo bardziej globalny, rozproszony, dynamiczny i silniej oddziałuje niż kategoria dawniejsza. Jest w związku z tym trudniejszy do rozpoznania, zarówno jako element konstytuujący naszą rzeczywistość, jak i czynnik normalizujący naszą podmiotowość. Nie bez znaczenia jest również to, że przychodzi do nas równocześnie z pola ekonomii, techniki oraz kulturowej antropologii. W każdej zaś z nich posiada cechy wspólne: od historycznych uwarunkowań kształtujących ten termin w obrębie każdej z nich, po nieokreśloność i trudność sformułowania jego jednoznacznej definicji.

McKenzie zwraca uwagę na fakt, że w każdej z tych dziedzin performans nieustannie balansuje pomiędzy dwoma modalnościami: liminalną i normatywną. Tę pierwszą cechuje transgresja i dążenie do emancypacji podmiotu i przedmiotu danego performansu, ta druga zaś spełnia funkcję represyjną (często niedostrzeganą). Jednak nad tymi modalnościami istnieje jeszcze jeden poziom – ten, który określa nie tylko to, co w danych okolicznościach możemy nazwać performansem (a więc operuje na poziomie wiedzy), ale także decyduje o tym, kiedy i w jakich okolicznościach dany performans uważany jest za przekroczenie i wyraz buntu, opór stawiany systemowi. Zdaniem McKenziego jest to właśnie poziom władzy/wiedzy performansu, stawiającego nieustannie wyzwanie: „performuj albo....”.

Widzimy więc, że to wyzwanie jest stawiane przez określoną metainstancję, że to nie my performujemy, lecz jesteśmy nieustannie performowani, i że wyzwoleńcza moc samego słowa „performans” jest nieustannie rzucanym nam opresyjnym wyzwaniem.

Performatywna władza jest nomadyczna – pisze McKenzie – jej rozproszone systemy dowództwa i kontroli generują sieci przestrzeni, mnogości czasów, i co jeszcze kłopotliwsze – wielowartościowe presje w stronę nie tylko adaptacji i podporządkowania, ale od czasu do czasu i gdzieniegdzie też w stronę transgresji, oporu i wypróbowania ograniczeń samych tych systemów. Performuj – albo... Oto nakaz zglokalizowanego uwarstwienia (s. 316).

Dlaczego to jednak właśnie performans przejął według McKenziego funkcję XVIII-wiecznej dyscypliny i stał się ontohistoryczną, wielopiętrową, splątaną i rekursywną formacją władzy i wiedzy?

Oprócz odpowiedzi najprostszych, o których wspominałem na początku, McKenzie uzasadnia to jeszcze za pomocą rozmaitych, złożonych i błyskotliwych analiz filozoficznych, lingwistycznych, historycznych i kulturowych. Wydaje mi się jednak, że można pokusić się o wyłuszczenie przyczyny kluczowej, której McKenzie explicite nie formułuje, ale która wyłania się z każdej karty jego książki i która jest względnie prosta. Performans jest bowiem metannaracją, która najsilniej obecnie ukrywa swoją metannaracyjność. Wydaje się nam, że to my performujemy – sam system paradygmatycznych spiętrzeń performatywnych sił nas do tego przekonuje – a tak naprawdę jesteśmy nieustannie performowani. Performans daje pozór autonomii i pozwala nam przyjąć tezę, że skoro swoim działaniem aktywnie wpływamy na rzeczywistość – to w najbardziej sceptycznym nawet ujęciu – w mniejszym lub większym stopniu również ją kształtujemy, stawiając jej opór. Opór ten, jak pokazuje McKenzie, jest jednak w ten system wliczony. Mimo to, autor nie odmawia performansowi jego liminalnego znaczenia. Uważa, że performans dynamicznie kształtuje swoje modalności, które silnie zależą od kontekstu naszych jednostkowych działań. Jednak wymaga to przede wszystkim każdorazowego, notabene performatywnego, rozpoznania i uświadomienia sobie performatywnego pokładu naszych działań. Wykrycia machiny wykładowczej, która nimi kieruje i jednocześnie uświadomienia sobie, że one same stają się machiną wykładowczą dla kolejnych działań i performansów. Machina wykładowcza to dla autora: „każdy system przetwarzania dyskursów i praktyk, każde nagromadzenie słów i czynów, które ma je zintegrować albo też rozluźnić ich związki, naruszyć ich formy czy funkcje” (s. 27).

Pisząc o władzy performansu na różnych polach, McKenzie odwołuje się w pewnym momencie do rozważań Jeana-Françoisa Lyotarda, pokazując w jaki sposób jego Kondycja ponowoczesna wykorzystuje kategorie performansu. Francuski filozof uważa bowiem, że termin ten zdominował wszelkie formy naszej wiedzy przejawiającej się w rozmaitych heterogenicznych grach językowych i właśnie dzięki postulatowi wydajności (performansu) nieustannie odbywa się proces optymalizacji (dostosowania do wspólnych kryteriów). Dzięki temu, wbrew powszechnym odczytaniom Lyotarda, staje się jasne, że performans okazał się nowym metadyskursem, który w dobie ponowoczesnej wszedł w miejsce dawnych wypartych metanarracji. Jak pisze McKenzie:

Wobec upadku epistemologicznych metanarracji kondycja performatywna jest ponowoczesna, jednakże w stosunku do więzi społecznych okazuje ona swoją nowoczesność i swój cynizm, polegający na tym, że działa się tak, jak gdyby istniał metadyskurs, i gra się w wydajność, nie podważając reguł: metaprzepisów określających nie tylko dozwolone ruchy, ale też to, komu wolno grać (s. 208).

Nie przypadkiem Jon McKenzie odwołuje się do znanej analizy Lyotarda, napisanej na zamówienie Rady Uniwersytetów przy rządzie Québecu i mającej w zamierzeniu być okolicznościowych raportem o stanie wiedzy w najbardziej rozwiniętych społeczeństwach. Metannaracje przede wszystkim nadają formę i kształtują sposób zdobywania przez nas wiedzy. Decydują, jakie pytania na temat rzeczywistości sobie zadajemy i jaką postać one przybierają. Wpływają więc także na to, co pozostanie dla naszego poznania niewidoczne lub niedostępne.

Dlatego też prototypem i podstawą dla wszystkich maszyn wykładowczych jest profesor stojący przy pulpicie w sytuacji wykładu. To on przede wszystkich strukturyzuje naszą wiedzę, wyznacza jej zakres, wpływa na to, jaka część przekazywanych przez niego wiadomości zostanie przez nas zapamiętana i praktycznie wykorzystana. Czy sprowokuje nas ona do dalszych poszukiwań i wykroczenia poza zastane ramy, czy wręcz przeciwnie: spetryfikuje naszą poznawczą aktywność w ustalonych dogmatach i naukowych schematach. Sam sposób przekazywania wiedzy również jest bowiem performansem, a o tym, kto zostanie dopuszczony do akademickiego pulpitu i w jaki sposób będzie mógł swój akademicki performans prowadzić, decyduje instytucja uniwersytetu. Wszelka teoria jest więc wypadkową rozmaitych metanarracji, które ją kształtują i na rozmaite sposoby ograniczają. Nie zamyka się też jedynie w obrębie akademii, ale wpływa na zasadzie sprzężenia zwrotnego na kolejne metanarracje funkcjonujące na rozmaitych płaszczyznach rzeczywistości.

Można na to spojrzeć na przykładzie samej performatyki. Poprzez swoją nieokreśloność i płynne granice, sama jako dyscyplina badawcza kształtuje przedmiot swoich badań. Zwłaszcza u początków swego rozwoju – jak zauważa McKenzie – kiedy to, co performatywne było utożsamiane ze społeczną i kulturową subwersją, sami badacze poprzez wybór tego, co będą analizować, kształtowali kulturowe i społeczne metanarracje. Przedmioty ich analiz były bowiem traktowane jako elementy kluczowe dla rozwoju i przetrwania danej kultury, wszystko inne nabierało zaś charakteru normalizującego i petryfikującego zastany stan rzeczy.

Na przykładzie tym dobrze widać, że sama nauka jest performatywna, podlega władzy performansu i ją też przenikają wszystkie trzy performatywne gałęzie: kulturowa, organizacyjna i technologiczna. Dlatego badając performans, powinniśmy sobie nieustannie zadawać pytanie, jakie performatywne metanarracje wpływają na ostateczną postać naszych analiz. Wszystkie naukowe badania, a te performatyczne w szczególności, skoro są samozwrotne, powinny być na każdym kroku autorefleksyjne.

Nie skutkuje to oczywiście trwałą ucieczką od opresyjnej władzy performansu, gdyż taka w przypadku Foucaultowskiego ontohistorycznego pokładu jest niemożliwa. Można jednak z wnętrza tworzyć na nim rysy i pęknięcia. Wywracać na nice normalizującą władzę naczelnego performansu, poprzez własne performanse, świadomie używające kontekstów, w które są uwikłane. Fałdować kolejne przykrywające rzeczywistość performatywne pokłady, ujawniając szersze kulturowe systemy, tworzące kolejne performatywne wyzwania.

Na tym polega proponowany przez McKenziego, chwilowy, szczątkowy akt oporu wobec władzy performansu – perfumans. Teoria perfumansu jest również (bo i taka musi być) fragmentaryczna oraz rozsiana po różnych miejscach książki. Jest ona w procesie i stanowi jednocześnie wyraz procesu ciągłego myślenia, znajdowania luk w trakcie pracy samego performansu badawczego. Zaczyna się jednak właśnie od postulatu radykalnej zmiany myślowych i poznawczych przyzwyczajeń. Ruchu pójścia pod prąd wobec ugruntowanych paradygmatów metodologicznych i naukowych. Odrzucenia naukowej powagi na rzecz między innymi językowego żartu. Perfurmans staje w opozycji do dominującego w naszej kulturze poznania wzrokowego, kojarzonego ze zdystansowaną obserwacją, chłodnym racjonalizmem oraz fantazmatem obiektywizmu. Zmysł powonienia, działając przede wszystkim na emocje, stanowi czynnik przede wszystkim materialny, fizyczny i cielesny. Każe się nam, niemal dotykalnie, zbliżyć do przedmiotu naszych badań (słusznie McKenzie zauważa, że poznanie wzrokowe jest związane przede wszystkim z „wyprostowaniem” postaw, a więc poniekąd odsunięciem się od materialnego świata). Uprawiając naukę trzeba więc w równej mierze wracać do performansów, które ją ukształtowały, jak i do tych, które zostały przez nią odrzucone. Wiedzie to do powtórzenia z elementem zaburzenia, zmienionego, przekrzywionego, w którym dwie strony performansu: liminalna i normalizująca są zawsze w dynamicznej relacji. Musi być ono utrzymane w procesie ciągłej resygnifikacji (termin zapożyczony od Judith Butler, która z kolei sparafrazowała Derridę). Resygnifikacja to powtórzenie uwidaczniające warunki konstruowania tego, co powtarzane, ukazujące sieć odniesień związanych z funkcjonowaniem danego performansu i dzięki temu „przeginające, przekręcające” go w kierunku nowych, poszerzających się wciąż znaczeń.

Ten skomplikowany proces punktowego i jednostkowego oporu, być może lepiej można wytłumaczyć na przykładzie samego projektu McKenziego, który jest właśnie perfumansem wobec akademickiej, performatywnie normalizującej metanarracji. Jego książka jest nie tylko czystym przykładem performatywności pisania, ale performatywności myślenia naukowego w ogóle. Jego myśl bowiem rozwija się w toku prowadzonego wywodu, nie jest spójną, założoną na początku teoretyczną koncepcją. Stanowi otwarty, performatywny projekt, gdzie dopiero odkrywane w procesie myślenia elementy wzajemnie na siebie oddziaływują i – rezonując na różnych poziomach – prowadzą do wydobycia rzeczy mocno nieoczywistych i normalnie niewidocznych (za filozoficznych patronów tej książki można przede wszystkim uznać Nietzschego oraz Deleuze’a i Guattariego).

Dopiero przecięcie rozmaitych performansów wiedzy, o różnej gatunkowej wadze i obejmujących rozmaite dyscypliny, może naruszyć ugruntowany performatywny podkład. Asocjacyjny ruch myśli McKenziego nie boi się zabaw językowych, żartów, konstruowania terminów opartych na poetyckiej i lingwistycznej inwencji czy analizowania pojawiających się na różnych polach, pozornie przypadkowych związków. W Performuj albo... dyskurs naukowy miesza się z praktyką literacką. Przeplatanie zaś partii teoretycznych z fragmentami dość ekscentrycznych powieści zamazuje granicę pomiędzy naukową „obiektywną prawdą” a fikcją, albo w istocie pokazuje fikcjonalność konstrukcji, na której opiera się „prawda”.

Wędrujemy więc przez ekscentryczne przypadki profesora Challengera, wyjętego z powieści Arthura Conana Doyle’a, freaka i naukowca w jednym, który pragnął dokopać się do jądra ziemi. Postać ta wzorowana była na rzeczywiście istniejącym profesorze, Williamie Rutherfordzie. Uwielbiany przez studentów i rewolucyjny w swoich odkryciach (chociażby w zakresie anatomii i przeprowadzania sekcji zwłok), Rutherford ze względu na ekscentryczny sposób prowadzenia badań i wykładów (notabene, jak wynika ze wspomnień Conana Doyle’a, perfomatywnie diabelnie skutecznych), a także jawnie manifestowany homoseksualizm, został przez historię akademickiej nauki zupełnie zapomniany. Wśród prekursorów Nietzscheańskiej „wiedzy radosnej” McKenzie wynajduje kolejne „challengery”: pływające oceanarium i jednocześnie hybrydyczną jednostkę badawczą – statek HMS Challenger czy podróżującą w czasie, niezmordowaną tropicielkę agonii współczesnego ładu gospodarczego, Jane Challenger – bohaterkę powieści brazylijskiego pisarza Márcio Souzy.

Perfurmans, czyli dezintegracja ustalonych stratyfikujących pokładów globalnego performansu, w której efekcie „zewnętrze fałduje się do wnętrza”, opisany zostaje w postaci finalnego eksperymentu Doyle’owskiego profesora Challengera, który to opis można jednocześnie uznać za literacką i obrazową wykładnię działalności McKenziego:

Kiedy eksperyment ma się naprawdę rozpocząć – osiem mil poniżej zaczyna dziać się coś zupełnie zdumiewającego. Zawieszony na specjalnej konstrukcji, niezrównany świder gotował się dopiero do penetracji – a jednak „poprzez dziwną jakąś telepatię stara planeta jak gdyby wiedziała o niesłychanym wybryku, który się szykował. Odsłonięta powierzchnia przypominała gotującą się w garnku wodę. Wielkie szare bąble wzbierały i pękały z trzaskiem. Powietrzne bańki i pęcherze pod powierzchnią dzieliły się i łączyły z podnieconą gorączką. […] Ciężki odór czynił powietrze niezdatnym dla ludzkich płuc” (s. 248–249).

„Stara planeta” to metanarracyjny, normalizujący performatywny pokład. Pomimo jego zaciekłej obrony oraz ostatecznej porażki eksperymentu w tradycyjnej akademickiej wykładni, samo dokopanie się do niego, dotknięcie go w sposób, w jaki nie chce być dotykany, wyzwala roznoszący się w powietrzu, zmieniający atmosferę rzeczywistości, i nawet jeśli dosłownie śmierdzący, to jednak paradoksalnie przez to niosący odświeżenie, perfurmans wiedzy radosnej: „to poprzez te i podobne, osobliwie skrojone kieszenie warstwy odwarstwiają się, normy ulegają dewiacji, plączą się hierarchie, a teoretyczne generalizacje generalnie się degenerują” (s. 256).

Pomimo więc końcowej katastrofy, zarówno rozumianej w tradycyjnym sensie naukowego projektu, skutkującej stwierdzeniem bezsensowności tworzenia skończonej i kompletnej teorii performansu, jaki i rzeczywistej tragedii kosmicznego promu Challenger (która uzmysławia grozę i zakres naczelnej władzy performansu), ogólny wydźwięk tej książki jest zdecydowanie pozytywny. Jon McKenzie autoironicznie nawołuje nas do bycia profesorami Challengerami. Wzywa, na swoim przykładzie, do uprawiania wiedzy radosnej, która nie wiadomo gdzie nas zaprowadzi, ale na pewno będzie myślową przygodą i aktem porzucenia nudnego, uniwersyteckiego sposobu prowadzenia badań, skupionego na szczegółowych metodologiach i spójnych, całościowych teoriach, zabijających poznawczą kreatywność i progres. I fakt, że książka ta ukazała się w obrębie Akademii, a w Polsce wydał ją nie kto inny, tylko Universitas jest najlepszym dowodem na to, że perfumans czasami może być nie tylko katastroficzny, ale także skuteczny.

 

Jon McKenzie: Performuj albo... Od dyscypliny do performansu, wstęp i przekład: Tomasz Kubikowski, Universitas, Kraków 2011

 

O autorze »