2012-06-14
2021-02-16
Eugenio Barba

Kronika buntu

Witaj, drogi Zbyszku, mój łagodny przyjacielu, lakoniczny i wyciszony buntowniku o nieśpiesznym kroku, typowym dla kogoś, kto musi pokonywać długą wspinaczkę. Teraz jesteś tutaj ze swoją książką wydaną po włosku. Znamy się od pięćdziesięciu lat i zawsze rozmawialiśmy po polsku. Czytywałem Cię po polsku, często wracając do tych lektur. To dla mnie wielka radość słuchać, jak Twoja książka przemawia teraz w moim ojczystym języku.

Musi sięgnąć po nią każdy, kto zechce coś zrozumieć z Jerzego Grotowskiego, Ludwika Flaszena, Jerzego Gurawskiego, Zygmunta Molika, Reny Mireckiej, Antka Jahołkowskiego, Zbigniewa Cynkutisa, Andrzeja Bielskiego, Ryszarda Cieślaka, Mai Komorowskiej – tej grupy żarliwych i zdyscyplinowanych młodych ludzi, którzy potrafili przekształcić Teatr 13 Rzędów w Teatr Laboratorium, w teatr, który przeobraził same korzenie naszego zawodu. Twoja książka dostarcza odpowiedzi osobom, które zadają sobie pytanie, jak to się stało, że Grotowski nie był zwykłym meteorem, lecz głęboko naznaczył przestrzeń teatru.

Napisałeś księgę, która niczym głaz wspiera fundamenty tej wiedzy. W dzisiejszym czasach podobne książki nie znajdują łatwo miejsca na wydawniczym rynku. Obsesyjna potrzeba popularyzowania wypiera na margines to, co jest przeznaczone trwaniu. Sądzę, że gdyby nie determinacja Mariny Fabbri i Franca Ruffiniego, ta książka nigdy nie znalazłaby we Włoszech godnego wydawcy. Jesteśmy im za to wdzięczni, Ty jako autor, ja jako czytelnik i towarzysz tej samej przygody.

Opracowałeś roczniki wielkiej przygody, której grozi to, że będzie oglądana na opak, w świetle swoich niezaprzeczalnych osiągnięć. Łatwo jest ją wspominać zgodnie z kliszami istniejących kompendiów i legendy. Staje się jednak żywą pamięcią, kiedy nie ogranicza się do tego, by fascynować z oddali, i ukazuje swoją drobiazgową i pogmatwaną osnowę partyzantki obarczonej ryzykiem, choć wyzbytej przemocy, nieustannej walki z uprzedzeniami i mocami, które zamieniają umysł w więzienie.

To ważne detale, strategia marszu, nie tylko geniusz punktów dojścia. Twoja książka, Zbyszku, tropi i utrwala przebiegi trasy tamtej wyprawy na lądy uznawane wówczas za niedostępne i niezamieszkałe. Wartość tej podróży wyłania się z jej kroniki w jeszcze większym stopniu niż z obrazu spopularyzowanego a posteriori.

Wielu badaczy inteligentnie oceniało i zgłębiało historyczną wartość przygody Grotowskiego i jego towarzyszy, podkreślając znaczenie niezwykłego wpływu, jaki wywarli. Ale nikt, tak jak Ty, nie miał arystokratycznej pokory kronikarza, jego skrytej megalomanii, wytrwałości i etyki kogoś, kto podążając ścieżką poszukiwań i okazując szacunek dla dokumentów przekazał żywe iskry doświadczeń pozornie rozproszonych.

Nici, które odsłaniasz z drobiazgowością dawnego kartuza, należały do przygody natury politycznej. Przygody, w której stawką, było, w sposób dosłowny, samo życie protagonistów.

To nie jest metafora. Dzisiaj zbyt łatwo się o tym zapomina.

Życie jako stawka nie jest tylko kwiecistym sposobem wypowiadania słów „teatr” czy „aktor”. Mam na myśli coś zupełnie innego: groźbę skazania i zdławienia radykalnego buntu, którym karmiła się wówczas ta garstka ludzi pracujących w Opolu, a potem we Wrocławiu, w teatrze, który u swoich początków wydawał się tak odizolowany, że nawet nie zasługiwał na nadzór. A jednak nadzór istniał Cronistoria d’una ribellione i zawsze istniało ryzyko, że teatr zostanie zamknięty. Sztuka i kultura, uznawane przez socjalistyczne reżimy za dziedziny niezwykłej wagi, podlegały ścisłemu nadzorowi i inwigilacji. Groziła za nie kara milczenia, kara bezczynności. Można też było skończyć w więzieniu.

Grotowski lubił powtarzać, że gramy w życiu tak często, że warto uprawiać teatr po to, żeby już nie grać. Dowiódł, że to możliwe. Ale dzisiaj, z dystansu, nie można już dojrzeć gmatwaniny sekretnych ścieżek, jaką trzeba było pokonać, żeby wykazać jasność tej tezy i ochronić jej spójność.

Zdanie o grze aktorskiej, która przestaje być grą, było pięknym wyobrażeniem, pozornym paradoksem i inteligentnym hasłem, które miało aktorowi wskazać ostateczny horyzont jego techniki i konieczność jej przezwyciężenia. Tak było ono rozumiane w latach sześćdziesiątych przez ludzi teatru z „wolnych” krajów, ludzi, którzy zaczynali interesować się dziwnymi eksperymentami, jakie dokonywały się w małym teatrze, przyczajonym w Polsce „realnego socjalizmu”. Wydawało się snem jednego z proroków i utopistów teatralnych drugiej połowy dwudziestego wieku.

Jednakże Grotowski nie był utopistą, był budowniczym. Nie teoretyzował, lecz realizował. I dopiero po realizacji dobierał sformułowania, które mogły przystawać do tych dokonanych faktów, które mogły ich bronić, a zarazem nie zniekształcać.

A jak to było w Polsce? Jak to zdanie o teatrze jako wyspie, na której można się wyzwolić od gry i udawania, brzmiało w uszach artystów, intelektualistów, studentów, a nawet członków Partii rozdartych między miłością ojczyzny, koniecznością kompromisu i perspektywą wygnania? Jak rozumiano to zdanie w kraju dławionym przez podwójną tyranię?

Piękne zdanie, pozornie idealistyczne i niewinne, może nieco Pirandellowie, miało w sobie niesamowitą polityczną konkretność dla tych, którzy każdego dnia zmuszeni byli nakładać maski i coś udawać, żeby ocalić własną intelektualną i ludzką uczciwość. Akt całkowity, o którym mówił Grotowski, był pracą aktora nad samym sobą, ale oznaczał także totalną formę buntu zdolnego zarazić widzów, rozbudzić godność zniweczonych nadziei, narzuconego milczenia, a wszystko to bez uciekania się do morałów i do teorii narażonych na prześladowania. Była to polityka przebiegła i zuchwała. Sposób na kontynuację działalności politycznej, której nie groziło zmiażdżenie: na jej kontynuację innymi środkami.

Nie upłynęło dużo czasu. Ale dzisiejsze złudzenia przesadnie oddalają czasy strachu i głębokiego lęku. Dzisiaj młodzi ludzie, których spotykamy i którzy nas słuchają, w Polsce, czy gdzie indziej, na szczęście nie znają tego z własnego doświadczenia ani z własnych wspomnień. Istnieje obawa, że z Grotowskiego przetrwa tylko wizerunek duchowego guru. A on był bojownikiem. Bywa zaś przedstawiany jako bezbronny profeta.

Ty, Zbyszku, swoją kompetencją i uporem, swoim podziwem i miłością dla Grotowskiego, nie pozwalasz, żeby przemienił się w posąg bożka z jakiegoś muzeum czy mauzoleum. Dzięki Twojemu oddaniu piedestały nie pomniejszają jego wielkości.

Wyrażamy Ci wdzięczność za Twoje badania, za tę Twoją fundamentalną książkę.

Jesteśmy Ci też wdzięczni za to, że wspólnie ze Stanisławem Krotoskim nie dopuściłeś do materialnego zniknięcia pomieszczeń, które we Wrocławiu były siedzibą Teatru Laboratorium. Tobie zawdzięczamy, że przetrwały, nie zamieniając się w muzeum, lecz przeobrażając w żywy ośrodek, który potrafiłeś prowadzić, a następnie przekazać Jarkowi Fretowi i innym młodym ludziom, którzy nie znali Grotowskiego, ale w jego imieniu znajdują motywację, żeby szukać własnych sposobów ukierunkowania buntowniczego ducha.

Istnieje tryb powolny i stanowczy, nie lękający się monotonii, nie dążący niecierpliwie do popularyzacji; to tryb godny dawnego skryby-erudyty, który zmierza do przekazania długotrwałego trudu buntu, jego wartości i zebranego ziarna. Książka, którą mamy przed sobą, jest tego rezultatem i przykładem.

Holstebro, 9 sierpnia 2010

Z oryginału włoskiego przełożyła Anna Wasilewska.

Tekst pod włoskim tytułem: „Cronistoria d’una ribellione”, opublikowany jako przedmowa do książki Zbigniewa Osińskiego: „Jerzy Grotowski e il suo Laboratorio. Degli spettacoli alle l’Arte come veicolo”, pod redakcją i w tłumaczeniu Mariny Fabbri, Bulzoni Editore, Roma 2011.

O autorze »