2017-12-22
2021-02-17
Agnieszka Kaniewska

Kiedy otworzy się niebo… Obrzęd Otwarcia Bramy Niebios w Ułan Ude, Buriacja, Rosja

 

Na dworze jest pochmurno. Niebo, usłane obłokami w różnorodnych odcieniach szarości, złowrogo zapowiada ulewę. Silny wiatr nie odstępuje. Idziemy przez miasto. Senne, puste, brudne. Czarne buty oblepia kurz. Pod stopami mnóstwo śmieci. Atmosfera przygnębia, usypia. Betonowe budynki stoją niczym zimni strażnicy. To wszystko odbiega od wizji, która pojawiła się w mojej głowie niemal pół roku temu.

Był mroźny, styczniowy poranek. Temperatura około -40 stopni. Mróz co jakiś czas próbował przebić się przez grubą warstwę ubrań, znaleźć miejsce, by uszczypnąć i tak już zmarzniętą skórę. Palce u rąk bolały od zimna. Buriacja. Serce Syberii. Za moimi plecami brama do dacanu iwołgińskiego – centrum buriackiego buddyzmu. Biała przestrzeń mieniła się, przeplatana promieniami słońca i kolorami buddyjskiej świątyni. Kończyłam właśnie wizytę, lekko onieśmielona spotkaniem z zapadniętym w stan nirwany XII Pandito Chambo Lamą, Daszim Dorżą Itigełowem, który… usnął podczas medytacji w 1927 roku. Do dziś jest on niezwykłością, świętością, zachwyca. Jego ciała niemal nie dotknął rozkład. Stałam przed wejściem do kompleksu świątynnego z zaprzątniętą myślami głową i wypatrywałam transportu do najbliższego przystanku. Nikt jednak nie wybierał się z Iwołgińska w stronę Ułan Ude, a ja czułam, że powoli przymarzam do śliskiej powierzchni pod moimi butami. Przystanek znajdował się 5 kilometrów od dacanów. W okresie letnim, turystycznym, kurs autobusu jest przedłużony pod bramy świątyni. W styczniu nie ma takiej potrzeby – wszyscy, którzy udają się do kapłanów, po poradę, błogosławieństwo lub prosić o łaskę jadą własnymi samochodami. Szłam więc poboczem, co jakiś czas odwracając się i machając ręką, aby złapać stopa do przystanku – co prawda pięć kilometrów to nie jest duża odległość, ale na Syberii przy czterdziestostopniowym mrozie perspektywa spaceru nabiera innego charakteru.

W czarnym terenowym samochodzie, który się zatrzymał, siedziało dwoje drobnych Buriatów w średnim wieku. Śmiali się i zaoferowali podwiezienie do centrum Ułan Ude. On Aleksander, ona… Swietłana… Jasny Kwiat… Арюунсэсэг. Tak nazwali ją rodzice, członkowie wysoko postawionego rodu. To styczniowe spotkanie ze Swietłaną pod koniec maja znów miało mnie zaprowadzić do Buriacji. Jeszcze o tym nie wiedziałam, siedząc w ciepłym samochodzie, rozgrzewając zmarznięte palce rąk i stóp, popijając ziołową herbatę, którą zza siedzenia wyciągnął Aleksander. Nie wiedziałam, ale Swietłana chyba już tak. Była szamanką. Za chwilę miałam wracać do Polski i już w niej zostać. Jeszcze nie wiedziałam, że w Rosji spędzę dwa i pół roku, a zima w Buriacji nie będzie moim jedynym wspomnieniem tego regionu. Swietłana dała mi swój numer telefonu i zaprosiła na obrzęd oczyszczenia. Gdy wysiadałam z samochodu, powiedziała: „Do zobaczenia wiosną”. Ja tylko się uśmiechnęłam.

Jest wiosna. Końcówka maja. Znów jestem w Buriacji. Ale nie jest taka, jaką sobie wyobrażałam – barwną krainą szamanów. Dziś jest szaro, ponuro, zimno, brudno. Coś wisi w powietrzu – natura nie pozwala o tym zapomnieć, coraz bardziej pogwizdując wiatrem. Idziemy, oddalając się od centrum miasta, przemierzamy małe, zakurzone uliczki, kluczymy między ciasnymi podwórkami, żeby w końcu dotrzeć na obrzeża miasta. Wchodzimy w labirynt drewnianych domków, płotów – to dzielnica daczy czy może dzielnica biednych? Nie wiem. Kiedy przed moimi oczyma pojawia się prostokątna, obdrapana tabliczka z napisem „Тэнгэри”, wiem, że jesteśmy na miejscu. Tengeri – religijna organizacja szamanów rdzennej ludności Zabajkala.

Tuż przy bramie, na terenie stowarzyszenia stoi totem w kształcie tipi, otulony kawałkami materiałów w wielu odcieniach niebieskiego. Na szczycie króluje żelazny symbol ognia. Brakuje tylko kruków i wron, które przyniosłyby złowieszczy krzyk. Na dość dużej przestrzeni krzątają się ludzie, ustawiają stoliki, przynoszą drobne pożywienie, układają wszystko misternie. Po bokach placu dwie potężne belki oparte o pnie. Ten z prawej dla mężczyzn, ten z lewej dla kobiet. Dwie belki powoli nabierają żywych kolorów. Pojedynczy szamani i szamanki podchodzą i wieszają swoje obrzędowe stroje, rozbijając wszechpanującą szarość intensywnością i różnorodnością kolorów. Barwy przyciągają mój wzrok, nie mogę się od nich oderwać, chłonę każdą chwilę, gdy tkaniny trzepoczą na wietrze. Przygnała mnie tutaj ciekawość – tak przynajmniej mi się zdaje. Z każdą chwilą czuję jednak, że będąc tu, dopełniam moją obecność na Syberii, przekraczając nić mistycyzmu rdzennych narodów. Wszystko, co za chwilę zadzieje się na moich oczach, będzie prawdziwe, niepowtarzalne, będzie tym, co jeszcze na początku tego roku było niewyobrażalnym. A jednak Jasny Kwiat miała rację, mówiąc: „Do zobaczenia wiosną”. Wiosna przyszła, a ja wraz z nią zjawiłam się na Obrzędzie Otwarcia Bramy Niebios.

To szamanistyczne święto – jedno z dwóch najistotniejszych – symbolizuje przebudzenie sił natury. Niebo otwiera się, gdy pojawia się pierwsza trawa, zaczynają kwitnąć kwiaty, drzewa wypuszczać liście. To znak, że idzie lato. Przestrzeń, w której odprawiane będą modły i przywoływane duchy, z szarej, zakurzonej zamienia się w symetryczny, oczyszczony placyk z tysiącem kolorowych wstążek, strojów, potraw. Wszystko to, by godnie przywitać duchy. Na północnej stronie stoją, sztywno wbite w ziemię, proporce rodzin szamańskiego pochodzenia – z tak zwanym korzeniem utcha. Tuż obok malutkie stoliki, w liczbie odpowiadającej liczbie szamanów. Na każdym podarunki: zioła, mleko, słodkości, wódka, herbata, czyli wszystko, co może spodobać się siłom, którym oddawać będzie się pokłon. Przed stolikami, pośrodku, zebrane w maleńki „gaj” młode brzozy, święte drzewa udekorowane wstążeczkami. Cienkie kawałki tkaniny w kolorze białym i niebieskim – to srebro, w kolorze czerwonym i żółtym – złoto. I jeszcze na górze niebieskie, szale dobrych życzeń (chadak, хадак) – będące hołdem dla Wiecznego Niebieskiego Nieba. Na pierwszej brzozie, tak zwane ur (ур), umieszczone trzy małe gniazda. W nich trzy „złote” jajka. Całość ozdobiona wyciętymi, niemal z niewidocznej tkaniny, wyobrażeniami słońca, księżyca, dziewcząt, zwierząt (wiewiórka, zając, guran – syberyjski kozioł). Pomiędzy nimi trzepocze jedwab. U stóp „brzozowego gaju” ołtarz główny; na nim czarny baran, kastrowany, ugotowany. Jego głowę, toolej (тоолэй), jako najcenniejszą część, poświęca się bogom.

Atmosfera powolutku się zagęszcza. Widać coraz bardziej przyspieszone ruchy uczestników wydarzenia. Po prawej stronie stoją mężczyźni-szamani, narzucając na siebie niebiesko-granatowe płaszcze, okrągłe jak słońce toli (толи), zwierciadła szamańskie, przekrzykują się między sobą, dzielą się papierosami. Po lewej stronie, energiczniejszej niż ta prawa, lecz cichszej, ubierają się kobiety-szamanki. Za chwilę wszyscy razem podczas obrzędu, czyli tajłagan (тайлаган), oddadzą cześć bogom.

Twarzą do północy, twarzą do bóstw. W jaskrawo kolorowych strojach obrzędowych, gdzie dominuje niebieski – kolor nieba, szamani wznoszą swoje modlitwy. Za ich plecami, w ciszy i skupieniu wyznawcy czekają na chwilę, gdy duchy zstąpią na ziemię i przyjmą ich prośby. Duchy się budzą, by wysłuchać modlitw o dobrobyt, rozwiązanie życiowych problemów, by przynieść błogosławieństwo na kolejny rok. Trzeba je ugościć, udobruchać. Obudzą się Matka-Ziemia i Ojciec-Niebo. Obudzi ich szamańskie kamłanie – gardłowy śpiew, który dociera do duchów, do trzynastu chatów (хатов – chatowie to bóstwa gór, synowie i córki najwyższych bogów niebiańskich, którzy zostali zesłani przez bogów na ziemię, żeby pomagać ludziom i wysłuchiwać ich modlitw), północnych nojonów (нойонов).

W przestrzeń unosi się dźwięk bębnów. Ten pozorny chaos rozbija złowrogość pochmurnego nieba. Najpierw z nim walczy, by zwyciężyć przy pojawieniu się pierwszych promieni słońca, przebijających się przez ciemne obłoki. Tu wszystko ma znaczenie, wszystko niesie za sobą symboliczną wartość. Wszystko oddaje się bogom. Pod buriackim niebem rozbrzmiewa śpiew. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Z kilkudziesięciu szamańskich gardeł wydobywa się przeszywający dźwięk, który świdruje w uszach, przeszywa. Rozpoczyna się kamłanie – podróż szamana pomiędzy światami. To modlitwa, która dociera do najdalszych zakątków wszechświata, usłyszą ją wszystkie bóstwa – od Uralu do Oceanu Spokojnego. Szaman, szamanka wchodzą w trans, który pozwala połączyć się z duchami przodków-szamanów, tak aby i oni mogli uczestniczyć w rytuale, będąc jednocześnie wspierającymi opiekunami. Wszyscy proszą, by przekazać bóstwom prośby, modlitwy i podziękowania. Kamłanie przywołuje trzynastu chatów pojawiających się po kolei wśród wiernych. Na koniec przychodzi najwyższy chat – Bucha Nojon (Буха нойон). Jego przybycie obrazuje długi taniec jednego z szamanów. W transie przemierza on całą przestrzeń świętego miejsca, prosząc o zgodę na ugoszczenie pozostałych bóstw. Biega niemal jak oszalały z jednego końca placyku na drugi, wywołując jednocześnie trwogę i zachwyt. Pod koniec obrzędu zapłonie święty brzozowy „gaj”, a szamani będą czytać modlitwy na szczęście. Wierzący pochylają swoje ciała, by przyjąć błogosławieństwo. Skłaniam więc głowę i ja, próbując pojąć to, co wydarza się na moich oczach. Skłaniam głowę, przymykam powieki i kiedy czuję na moich plecach dotknięcie szamańskiej laski, przez ciało przechodzi nieznany dotąd prąd, energia, która przez ostatnich kilka godzin wirowała w niepojęty sposób w powietrzu.

Gdy do śmiertelników zstąpią duchy, gdy wysłuchają próśb, chętnie się posilą. Wszyscy więc bryzgają mlekiem, herbatą, wódką, rozrzucają ciastka, cukierki na wszystkie strony. Na koniec szamani proszą o błogosławienie dla swojego ludu. Proszą duchy Zachodu, Wschodu, Północy, Południa, Nieba i Ziemi.

W instrukcji dotyczącej przygotowania do obrzędu można przeczytać: „Przynieść szamanom mocną czarną herbatę z mlekiem, zaparzoną z rana. Na talerzu ładnie ułożyć ciastka, cukierki i masło. Kupić niedużą butelkę wódki i mleko. Przynieść ze sobą listę przyjaciół i bliskich – wszystkich, za których człowiek chce się pomodlić – i uiścić opłatę za obrzęd u szamana”.

Stoję na środku placu w Tengeri, w Ułan Ude. Patrzę na otwarte niebo nade mną, na słońce, które promieniami oświetla przestrzeń dookoła. Kiedy wyjdę za drewnianą bramę, podniesie się silny wiatr.

O autorce