Verbatim i dzisiejsza pieśń gminna
1.
Pisze Maria Janion: „Klasycyzm nie chwyta czegoś istotnego. Ale to nienazwane, które wdziera się do świata Mickiewicza, pociąga za sobą demonizm i użycie stylu gotyckiego. Podważa on ograniczenia racjonalistyczne za pomocą transgresyjnego języka i obrazowania”1.
Jak należy pracować nad wykształceniem takiego właśnie języka, przekraczającego zakreślone „tępym spojrzeniem” rozumu granice, pokazuje życiorys Józafata Dumanowskiego, poety, podróżnika, wariata, autora Króla-Ducha. Wymyślił go w jednej z brudnopisowych przedmów do swego dzieła Juliusz Słowacki jako łatwo chyba deszyfrowalne porte parole, wszak ukochana mamusia wieszcza była z domu Dumanowska.
Otóż ów Józafat wyszydzany z powodu swojej, jak ją nazywali zwykli „zjadacze chleba”, egzaltacji, porzucił dwór kresowy i „z czumakami zabrawszy się w podróż i naśladując Chodakowskiego, szedł po dawnych ukraińskich kurhanach… odgrzebywaniem pamiątek i powieści zatrudniony. Około roku 1838 wrócił do matki wynędzniały, schorowany, odmieniony zupełnie na twarzy, dotknięty już wyraźnie chorobą umysłu”2. Krótki czas, który mu na tej ziemi jeszcze pozostał, spędzał głównie na wiejskim cmentarzu, gdzie gorączkowo tworzył poematy zawierające summę doświadczeń, jakie wyniósł z wieloletniej, odbytej na chłopskim wozie podróży.
Spuścizna literacka Dumanowskiego okazała się, niestety, całkowicie niezrozumiała dla późniejszych czytelników. Urwane w pół zdania fragmenty, słowa dziwaczne, nieznane, urywki, które nijak nie mogły połączyć się w logiczną całość, ogólny bezład i pisownia urągająca zasadom gramatyki. „Wszystko to zmieszane razem i pożarte, a potem jakby z jednego ducha poety wyrzucone”3.
Dumanowski jest naśladowcą Zoriana Dołęgi Chodakowskiego, bo taki sobie (od chodaków i chodzenia w nich) pseudonim wymyślił jeden z pierwszych polskich archeologów i etnografów, Adam Czarnocki. Podobnie jak Dumanowski egzaltowany, podobnie jak on boleśnie odczuwający jakąś fundamentalną nieautentyczność współczesnej sobie polskiej kultury, jakąś jej zasadniczą obcość w stosunku do codziennego życia toczącego się nad Wisłą i Bugiem. Częściowo z takimi opiniami mogli się zgodzić klasycy z poprzedniego pokolenia: owszem, społeczeństwo polskie jest mało kulturalne, należy je intensywnie edukować i oświecać, ciągnąc za uszy doprowadzić wreszcie do egzaminu dojrzałości, po którym stanie się w końcu europejskie nie tylko ze względu na geograficzne położenie swych nędznych wiosek i zapyziałych miasteczek. Ale takie odczytanie Chodakowskiego było jego całkowitym niezrozumieniem! Bo według Zoriana to wszystko – i Encyklopedyści, i Monteskiuszowy duch praw i metoda Kartezjusza – przez które pokolenie Sejmu Wielkiego pracowicie się przedzierało, by stać się pełnymi ludźmi, czyli Europejczykami – przynosiło skutek zgoła odwrotny: zubożało nas, alienowało, oddalało od naszej istoty, przerabiało na małpy we fraczkach naśladujące swych panów. „Kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi”4 – pisał w swym głównym dziele O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem.
Początkiem nieszczęścia był chrzest. Wbrew państwowotwórczym legendom opowiadanym przez dworskich kronikarzy, chrystianizacja Polski była podbojem – krwawym, brutalnym, już przez Herdera porównywalnym do zdobycia Meksyku przez Corteza. Wraz z Kościołem przyszła łacina, obcy język, ze swoją superlogiczną, wzorcową gramatyką, oschły, lapidarny język Imperium, w którym nie mogła pomieścić się szeroka dusza słowiańska. Ta schroniła się w leśne ustępy, do zagubionych w stepach wiosek i tam jej właśnie szukał obuty w chłopskie chodaki Chodakowski. Bowiem „dusze ludzkie wszystkie bez wyłączenia są w wiecznej przestrzeni i podług starodawnych wyobrażeń są obecnymi przy nas”5.
Tę kopernikańską rewolucję w dziedzinie promocji Polski, to kompletne odwrócenie pojęć i dostrzeżenie waloru w zapóźnieniu cywilizacyjnym, rewolucję rozpoczętą przez Chodakowskiego Adam Mickiewicz doprowadził niedługo później do wspaniałego finału. Rozpoczynając 14 grudnia 1841 roku kurs drugi wykładów o literaturach słowiańskich w Collège de France mówił: „Jest u nas gminne podanie o duchach błąkających się w świecie i skazanych na milczenie. Otóż ktokolwiek stanie na tej katedrze, będzie czuł, jak go wspierają, to znów napastują gromady tych duchów. Słowianie, którzy nie nadużyli jeszcze daru słowa, przypisują mu moc pierwotną. Mniemają, że dosyć wyrzec słowo, ażeby rzecz się dokonała. A oni tak wiele mieliby wam do powiedzenia”6.
I to on, Poeta, będzie owych „skazanych na milczenie dusz” tłumaczem. Wszystko rozgrywa się na płaszczyźnie języka. Idzie o to – jak tłumaczy Mickiewicz tydzień później – aby przebić się przez tę „kurzawę retoryki, która ogarnęła kazalnicę i palestrę”, i dotrzeć do „mowy czystej i mocnej, języka potocznego”, o to, aby zapisać wreszcie, nigdy dotąd niezapisaną, pieśń gminną.
Zawsze tego rodzaju projekty, zmierzające do przełożenia oralności na piśmienność, budzą ostre reprymendy ze strony arbitrów literackiego smaku. I Mickiewicz, i Chodakowski doczekali się więc ich ze strony Jana Śniadeckiego. To, jak „ostatni klasyk” zmieszał z błotem Ballady i romanse, jest sprawą dość znaną. Jeszcze jednak ciekawszy wydaje się atak wileńskiego profesora na O Słowiańszczyźnie. Jest to bowiem jego zdaniem książka przede wszystkim: „źle i nieprzystojnie napisana. Co należało opisać stylem prostym, czystym i zrozumiałym, to wystawione jest z uniesieniem, z presumpcją, polszczyzną w jednych miejscach zepsutą, w drugich ciemną i niezrozumiałą”7.
2.
Dramatyczne napięcie istniejące między oralnym a piśmiennym zauważył już Sokrates. Opowiada w Fajdrosie historię Egipcjanina Teuta, który zjawił się przed faraonem Tamuzem ze swoim wynalazkiem, pismem, które zachwalał jako lekarstwo na pamięć i mądrość. Faraon podszedł do sprawy mocno sceptycznie: zwrócił uwagę przede wszystkim na to, że pismo jest na zewnątrz posługującego się nim człowieka. Czy zajmując takie miejsce może dokonać pozytywnych zmian tam, gdzie są one najbardziej potrzebne, w – użyjmy tego słowa – duszy jednostki, w jej wnętrzu? Mocno to, zdaniem Tamuza, wątpliwe. Jeśli już, będą to zmiany negatywne: osłabnie pamięć, bo zawsze można przecież wpisać hasło do googla, po co więc pamiętać jakiekolwiek definicje. A mądrość? Zamieni się w mędrkowanie, licytowanie się na łatwo dostępne (wystarczy zdjąć książkę z półki), a przez to nieważkie, bo – nieprzeżyte, („nieprzeżute” – powiedziałby Słowacki / Dumanowski), zdobyte bez poznawczego wysiłku, wyabstrahowane z indywidualnego, egzystencjalnego doświadczenia – informacje.
Dla Sokratesa więc opozycja między oralnym a piśmiennym jest opozycją między wewnętrznym i zewnętrznym, między życiem i jego pozorem.
Te spostrzeżenia rozwija w naszych czasach amerykański literaturoznawca, Walter Jackson Ong: „Pismo sprzyja oderwaniu, abstrakcji, odrywa zatem wiedzę od obszarów, w których toczy się dramat ludzkiego bytowania. Pismo oddziela poznającego od poznawanego. Oralność, sytuując wiedzę w kontekście ludzkich zmagań, pozostaje zanurzona w świecie ludzkiego życia. Przysłów i zagadek nie wykorzystuje się do prostego przechowywania wiedzy, mają one wciągnąć innych ludzi do zapasów intelektualnych i werbalnych: wypowiedziane przysłowie lub zagadka mają dla słuchacza stanowić zachętę, by odpowiedział inną – stosowniejszą lub przeciwstawną”8.
Język mówiony budował wspólnotę. Była ona trwała i silna, bo oparta na spotkaniu – w rozmowie, sporze, dialogu – pełnych ludzi. Każdy z nich mówił tylko tyle, ile wiedział. A wiedział tyle, ile sam przeżył lub usłyszał od innych. W takich społecznościach żywot fake newsów musiał być krótki, a fałszywe teorie szybko rozsypywały się w zetknięciu z rzeczywistością. Każdy był sobą. Pełnym. Jeden z niepiśmiennych syberyjskich rozmówców rosyjskiego psychiatry Łurii zapytany, jak ocenia nauczyciela, który przybył do ich wioski, aby zwalczyć powszechny analfabetyzm, odpowiedział: muszę zobaczyć, jak on tańczy.
Do tego raju utraconego, w którym człowiek jest w pełni sobą, tęsknili właśnie romantycy. Jego szukali w swoich wędrówkach po bezdrożach Białorusi i Ukrainy, wśród niepiśmiennego ludu, żyjącego w sąsiedztwie starożytnych kurhanów.
3.
Scenariusz Zdalnego Pauliny Kajdanowicz powstał na podstawie kilkudziesięciu rozmów z nauczycielami, wykładowcami szkół wyższych, studentami i uczniami. Ponadto autorka wykorzystała nagrania online’owych lekcji i youtuberskich porad, jak miło i efektywnie studiować zdalnie. Wydruki transkrypcji to pokaźna ryza gęsto zadrukowanego papieru.
Temat został więc udokumentowany solidnie, a co najważniejsze, uwzględniono rozmowy niedążące wcale do jakichś efektownych konkluzji, dotyczących „istoty szkoły w sieci”, ale raczej skupiające się na opisie codzienności zdalnego nauczania. Taka perspektywa pozwoliła ujawnić w wywiadach szczegóły i aspekty problemu, z którymi nie spotkałem się w tekstach poświęconych edukacji w pandemii.
Jak choćby to niezwykłe, podkopujące poczucie rzeczywistości, doświadczenie wielogodzinnego „gadania dziada do obrazu”, na którym polega praca pedagoga w szkole zdalnej. Mówi Pan Tomek, nauczyciel informatyki w małym miasteczku: „Moja praca sprawia wrażenie osoby chorej psychicznie, ponieważ gadam do komputera i mówię: «Słuchajcie, wy się odzywajcie raz na piętnaście minut przynajmniej, niech ktoś nawet chrząknie przynajmniej, tak?», bo to wygląda tak, że są wyłączone komputery, znaczy te – kamery, tak? No przecież dzieci nie zmusimy. Więc mają wszyscy wyłączoną kamerę i mają wszyscy wyłączone mikrofony. I jeżeli pani tłumaczy jakąś lekcję albo mówi pani dwadzieścia minut, no to w którymś momencie nie wie pani, czy ktoś jest z tej drugiej strony…”9.
Jeśli nikogo tam nie ma i słowa wypowiadane są w pustkę, to chyba tracą sens? I jeszcze ten nowy język, który pojawił się dla opisu nowej rzeczywistości – „zamroziło cię”, „wywaliło mnie”. Mózg dopiero po chwili uświadamia sobie, że połączenie zostało przerwane, ale oko od razu rejestruje ikoniczny znak offlinowy – „zamrożenie” w pół słowa, w pół gestu naszego rozmówcy. Wszystko to tworzy dojmujące poczucie „dziwności istnienia” i sprawia, że edukacja zdalna w swej surrealności przypomina pracę „osoby chorej psychicznie”.
Nie inaczej jest po drugiej stronie ekranu. Studenci i uczniowie uczestniczą w zajęciach, będąc pod prysznicem, na sedesie, w łóżku, w trakcie aktu seksualnego. Mikrofony nie zawsze są wyłączone (albo złośliwie się włączają) i w wirtualnej sali wykładowej rozlegają się, nigdy tu wcześniej niesłyszane, odgłosy defekacji, orgazmu, przekleństwa, które wyrywają się z ust grających w komputerowe strzelanki podczas lekcji poświęconej Balladom i romansom Adama Mickiewicza. Są też złośliwe komentarze rodziców, którzy dzięki formie online mogą w końcu kontrolować i na gorąco recenzować sposób, w jaki ich latorośle są nauczane.
Ale – czy rzeczywiście są nauczane? „Pan Tomek: Mnie najbardziej martwi ten przyrost wiedzy, żeby to się nie okazało, że jest kiszka. Że przez rok przegadaliśmy, namęczyliśmy się wszyscy, a tej wiedzy w głowach uczniów nie ma tak dużo… Nic się nie uczą, a sprawdziany na piątkę! (śmiech) wie pani, no. No to to trzeba pochwalić! (śmiech) Co z tego, że będzie recytował encyklopedię, jak ma pani w kieszeni komórkę z google? Także może, jak dostają piątki nie ucząc się, to trza się cieszyć (śmiech). Może to będzie dobra droga? Ja pozytywnie do tego podchodzę (śmiech)”.
Pan Tomek się pociesza. Pan Tomek nie wie. Tak samo nie wiedzą pozostali pedagodzy, z którymi rozmawia Paulina Kajdanowicz. Bo może my rzeczywiście nauczamy zbyt encyklopedycznie? Może należy w szkole pogodzić się w końcu z faktem, że sieć jednak istnieje i zamiast zakazywać używania komórek, zacząć z nich korzystać? Może to zdalne jest szansą na unowocześnienie polskiej edukacji? Ale jak to ma wyglądać? Ministerstwo milczy, pracuje nad „HiT-em”. Próbują na własną rękę. Przygotowują interaktywne konkursy. Jak klikniesz na właściwą odpowiedź, dostaniesz nagrodę: „Pani Magda: No. Dalej: Która postać prawdziwie kochała Nerona: AKTE, POPPEA, EUNICE?
Pan Tomek: A ja dalej nie wiem, skąd to jest.
Pani Magda: Z Quo vadis (śmiech).
Pan Tomek: Ja pierdzielę, ja tego nie pamiętam (śmiech). Naprawdę!
Pani Magda: (cichym głosem) Akte… (klika)”.
Pani Magda dostaje balonik wraz z triumfalnym hejnałem! Uczniów, którzy z reguły sprawniej poruszają się w sieci, te nauczycielskie wysiłki, żeby dogonić, z reguły śmieszą. Robią screeny wizerunków pedagogów, przerabiają na memy i wrzucają do sieci.
Maciek (siódma klasa podstawówki) zaczął nauczycielami pogardzać: „Ich sposób bycia już jest denerwujący (śmiech). No, ale co takiego robią? Maciek: Egzystują”.
Maciek nie jest złym chłopakiem. On tylko wyciąga logiczne wnioski z zaistniałej sytuacji. Na lekcjach niemieckiego gra z kolegami w strzelanki, ale potem uczy się niemieckiego na Duolingo. Szybciej i łatwiej.
Dziennikarka pisząca o internecie, Małgorzata Fraser, twierdzi, że podstawowym błędem, jaki robimy, jest wprowadzanie granicy między realem i wirtualem. Bo to nie są dwa światy, lecz jeden. Sieć, dzięki łatwości i szybkości działań, jakie można w niej prowadzić, po prostu wzmacnia i multiplikuje zalety i wady materialnego świata, w którym żyjemy. Dziecko pogrąża się w uniwersum gier, bo już wcześniej utraciliśmy z nim kontakt.
Studenci, z którymi rozmawiała Paulina, opowiadają o wykładowczyni, która miała problemy z mikrofonem: „Prowadziła je Pawłowicz… nazwisko już dobrze o niej świadczy, i ona… coś jej nie działało z mikrofonem, że nie dało się zrozumieć, coś trzeszczał, nie wiem, czy kabelek, coś tam trzeba było poruszać i tak jej trzeszczał i my jej pisaliśmy na czacie, że coś nie działa, że jej nie słychać, a ona tego nie czytała, bo miała prezentację ustawioną na cały ekran i nie widziała w ogóle czatu. I tak nic jej nie było słychać, a ona w zaparte gadała, prowadziła ten wykład i w końcu wyświetliła jakoś ten czat, ale nie potrafiła naprawić tego mikrofonu i powiedziała tylko: «No ja nie wiem, jak to naprawić i będę prowadzić dalej zajęcia» i dalej prowadziła. No i nie wiem, dla mnie to już jest takie… jaki sens był tego wykładu? Że nie zrozumieliśmy, co ona mówi”.
Każdy z nas był pewnie w realu na podobnym wykładzie. Zdalne nauczanie po prostu obnażyło i wzmocniło wady i nonsensy naszego systemu edukacji.
4.
Jon McKenzie w swojej klasycznej pracy Performuj albo… pisze o wielkiej fali niewybrednych, a przez to niecenzuralnych żartów, która rozlała się w Stanach Zjednoczonych po katastrofie promu Challenger w styczniu 1986 roku. Były to naprawdę żenujące i okropne suchary, dotyczące głównie Christy McAuliffe, „nauczycielki w kosmosie”, która z pokładu Challengera miała prowadzić „lekcje dla Ameryki”. Nie doszło do nich, gdyż McAuliffe wraz z resztą załogi i całym statkiem spłonęła w 73 sekundy po starcie z przylądka Canaveral.
Dlaczego śmiano się z McAuliffe, a nie na przykład z – tak samo jak ona „specjalisty-pasażera” – inżyniera elektryka Gregory’ego Jarvisa? Albo z – dorzuconego do załogi z powodu etnicznego parytetu – Afroamerykanina Ronalda McNaira?
Bo była nauczycielką – stwierdza McKenzie. Z tego powodu weszła na pokład Challengera. Prezydent Ronald Regan dokonał chwilę wcześniej drastycznych cięć w budżecie oświaty i chciał pokazać, jak bardzo mimo nich sprawa edukacji jest dla Waszyngtonu ważna. Ulica nie dała się na to nabrać. W wielkiej akcji „nauczania z kosmosu” dostrzegła to, czym była w istocie – wielką ściemę. „Pieśń gminna” zareagowała cyniczną, ale trafną kpiną. Z głupich kawałów o Challengerze Jon McKenzie wyciąga wniosek, że „społeczeństwo uważa narodowy system oświaty za niesprawny wszędzie – od slumsów po dzielnice willowe, i wobec każdego – zdolnego czy tępaka”10.
Moskiewski Teatr.doc opatrywał informacje o swoich spektaklach ostrzeżeniem, że używana jest w nich „nieformatywna leksyka”. Taki właśnie, niesformatowany, potoczny, zakorzeniony w codziennym doświadczeniu język przynosi technika verbatimu. Zapisuje słowa „nieprzystojne”, wypowiadane „z uniesieniem i presumpcją”.
Paulina Kajdanowicz ostatecznie zdecydowała się dać swojej sztuce tytuł Apokalipsa, czyli komedia w dziesięciu scenach11. W finale pokazuje autentyczną zdalną lekcję. Większą jej część zajmuje sprawdzenie listy obecności i w końcu Nauczycielka przystępuje do wykładu:
Nauczycielka: Ok. Asia, a ty tak rzadko bywasz na moich lekcjach. Pokaż mi się. Jeeesteś! Heloł! Cześć! Dobra. Ok. Dobrze kochani, w takim razie poproszę, żebyście wyłączyli kamerki, bo zaraz zacznie was wyrzucać i zacinać (Aktorzy wyłączają kamerki). A chciałabym, żebyśmy zaczęli od takiej ważnej sprawy. O czym, przypomnijcie mi, mówimy w tym naszym nowym rozdziale?
Uczennica: O planecie i zanieczyszczeniach.
Nauczycielka: Ok, super. W takim razie chciałabym, żebyście obejrzeli coś. Mmmm… ale czy ja mam to tutaj… zaraz zobaczymy… (klika) gdzie ja to mam… (klika) dobra, ok… yyy… (klika) dobra. Poczekajcie sekundę (klika), bo troszkę się zgubiłam (klika)… musicie chwilę poczekać… ale wierzcie mi, że niefajna sprawa (klika). Pamiętacie, jak mówiłam wam o tym, że (klika) że yyy (klika) gdzieś na oceanie pływa taka (klika) olbrzymia (klika) yyy (klika) wyspa zrobiona tylko i wyłącznie (klika) ze śmieci? (klika) Pamiętacie? (klika) Udostępniło się? Halo??? Widać?? (w zwolnionym tempie mówi) Czy mnie widać? Czy mnie słychać? Haloooo?? (zamraża ją)12.
***
Koniec. Apokalipsa. Instytucja szkoły w Polsce nie funkcjonuje. Jeśli nie przekonał was o tym fakt, że po trzydziestu latach ciągłego doskonalenia systemu edukacji mamy połowę społeczeństwa, które wierzy w płaską Ziemię i boi się szczepionek, to może da wam do myślenia sztuka Pauliny Kajdanowicz.
Mowa gminna formułuje swoje spostrzeżenia często trafniej niż eksperci. Być może dlatego, że, jak pisał Ong: „sytuuje swą wiedzę w kontekście ludzkich zmagań i pozostaje zanurzona w świecie ludzkiego życia”13.
- 1. Maria Janion: Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 135.
- 2. Juliusz Słowacki: Dzieła wszystkie, t. 17, Ossolineum, Wrocław 1975, s. 78.
- 3. Tamże, s. 81.
- 4. Cyt. [za:] Maria Janion: Niesamowita Słowiańszczyzna, s. 49.
- 5. Tamże, s. 55.
- 6. Adam Mickiewicz: Literatura słowiańska, [w:] tegoż: Dzieła, t. 10, Czytelnik, Warszawa 1955, s. 16.
- 7. Cyt. [za:] Maria Janion: Niesamowita Słowiańszczyzna, s. 67.
- 8. Walter Jackson Ong: Oralność i piśmienność. Słowo poddane technologii, przełożył Józef Japola, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011, s. 85.
- 9. Cytaty pochodzą z wywiadów przeprowadzonych przez Paulinę Kajdanowicz, które zostały udostępnione autorowi tekstu. Pisownia oryginalna.
- 10. Jon McKenzie: Performuj albo… Od dyscypliny do performansu, przełożył i wstępem opatrzył Tomasz Kubikowski, Universitas, Kraków 2011, s. 181.
- 11. Czytanie performatywne wg scenariusza Pauliny Kajdanowicz w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Bystrzycy Kłodzkiej 22 kwietnia 2022 odbyło się pod tytułem Zdalne – przyp. red.
- 12. Paulina Kajdanowicz: Apokalipsa, czyli komedia w dziesięciu scenach, scenariusz udostępniony autorowi tekstu. Pisownia oryginalna.
- 13. Walter Jackson Ong: Oralność i piśmienność, s. 73.
- STRONA GŁÓWNA
- PERFORMER
- PERFORMER 1/2011
- PERFORMER 2/2011
- PERFORMER 3/2011
- PERFORMER 4/2012
- PERFORMER 5/2012
- PERFORMER 6/2013
- PERFORMER 7/2013
- PERFORMER 8/2014
- PERFORMER 9/2014
- PERFORMER 10/2015
- PERFORMER 11–12/2016
- PERFORMER 13/2017
- PERFORMER 14/2017
- PERFORMER 15/2018
- PERFORMER 16/2018
- PERFORMER 17/2019
- PERFORMER 18/2019
- PERFORMER 19/2020
- PERFORMER 20/2020
- PERFORMER 21/2021
- PERFORMER 22/2021
- PERFORMER 23/2022
- PERFORMER 24/2022
- PERFORMER 25/2023
- PERFORMER 26/2023
- PERFORMER 27/2024
- PERFORMER 28/2024
- ENCYKLOPEDIA
- MEDIATEKA
- NARZĘDZIOWNIA
ISSN 2544-0896
Numery
- PERFORMER 1/2011
- PERFORMER 2/2011
- PERFORMER 3/2011
- PERFORMER 4/2012
- PERFORMER 5/2012
- PERFORMER 6/2013
- PERFORMER 7/2013
- PERFORMER 8/2014
- PERFORMER 9/2014
- PERFORMER 10/2015
- PERFORMER 11–12/2016
- PERFORMER 13/2017
- PERFORMER 14/2017
- PERFORMER 15/2018
- PERFORMER 16/2018
- PERFORMER 17/2019
- PERFORMER 18/2019
- PERFORMER 19/2020
- PERFORMER 20/2020
- PERFORMER 21/2021
- PERFORMER 22/2021
- PERFORMER 23/2022
- PERFORMER 24/2022
- PERFORMER 25/2023
- PERFORMER 26/2023
- PERFORMER 27/2024
- PERFORMER 28/2024
- Dariusz Kosiński O (nie)praktykowaniu romantyzmu
OPOWIEŚCI ŹRÓDEŁ
PRZEWALCZYĆ MYŚLĄ
- Monika Kostaszuk-Romanowska „Dziady” Anno Domini 2021, czyli aktualny dyskurs romantycznego teatru politycznego
- Jan Karow Inne oblicze Bohatera Polaków. Jerzy Trela w „Klubie Polskim” w reżyserii Pawła Miśkiewicza
- Barbara Michalczyk Teatr dla robotników a utwory romantyczne – Placówka Żywego Słowa (1927–1929)
REAKCJE
- Dariusz Kosiński I upadł Anhelli a z nim wszystkie duchy
- Piotr Dobrowolski Romantyczne egzorcyzmy
- Dariusz Kosiński „Dziady” jako narzędzie diagnostyczne
- Krzysztof Kopka Verbatim i dzisiejsza pieśń gminna