2019-06-19
2020-06-05
Dariusz Kosiński

Wypominki

Dwadzieścia lat to dziwny okres czasu. Niby nic, niby niekoniecznie różni się od trzydziestu czy piętnastu, a jednak dwudziestolecie to odczuwana niemal odruchowo granica między „niewiele” a „długo”. Dwudziestolatki mają niepowtarzalne sny, ale dwadzieścia lat później u Aleksandra Dumasa nie ma już muszkieterów. W polskiej kulturze i historii dwudziestolecie międzywojenne traktowane jest jak osobna epoka na miarę renesansu czy oświecenia. I dopiero gdy sami dożyliśmy w 2009 roku dwudziestolecia nowej niepodległości, zdaliśmy sobie sprawę, jak krótki to przedział czasu (i jak wiele w ciągu tych dwóch dekad zrobili nasi przodkowie, także teatralni).

Dwadzieścia lat, które minęło od śmierci Jerzego Grotowskiego w styczniu tego roku, ma jeszcze inny, choć też wcale nieoczywisty, wymiar. To czas na tyle długi, by wpływ bezpośredniej obecności nie był już odczuwany z dawną mocą, ale szczęśliwie na tyle krótki, by wciąż można było prosić o opowieści tych, którzy tej bezpośredniej obecności na różne sposoby doświadczyli. Jednocześnie to dwudziestolecie pozostaje w cieniu i pod wciąż zaskakującym i dwuznacznym wpływem zorganizowanego przez Instytut Grotowskiego – w dziesiątą rocznicę śmierci patrona – Roku Grotowskiego obchodzonego intensywnie i uroczyście pod auspicjami UNESCO. Wszystko, co powiedziano, napisano, pokazano i przedyskutowano wtedy – także za sprawą zainicjowanych wówczas przedsięwzięć – sprawia, że dekadę później nie ma już konieczności ponownego oddawania trybutów kanonicznym opowieściom. Powtarzania rzeczy wypowiedzianych już tak wiele razy, że ich ponowne mówienie wydać się może podejrzane i wzbudzić oskarżenia o chęć zagadania wątpliwości, zagłuszenia niewygodnych pytań i nieidealizujących opowieści1.

Byłoby jednak dużym uproszczeniem stwierdzenie, że dwadzieścia lat po śmierci Jerzego Grotowskiego jesteśmy w sytuacji umożliwiającej swobodne mówienie o nim, pozwalającej na otwarte i bezproblemowe formułowanie i wysłuchiwanie różnorodnych głosów i opinii. Jest dokładnie odwrotnie, a zarazem całkowicie inaczej niż dziesięć lat temu, gdy obchody Roku Grotowskiego wywoływały w wielu środowiskach kontrakcję i wzrost fali krytycznych opinii i analiz. Ryzykując pewne uproszczenie, powiedziałbym, że ta fala podniosła się i opadła, zostawiając osad, który stał się taką samą pułapką jak dawne narracje idealizujące. O ile w ostatnich dekadach XX wieku nie wiedziano wiele o Grotowskim, ale za dogmat przyjmowano, że wielkim artystą jest, o tyle w pierwszych dekadach XXI wieku przy równie podstawowej niewiedzy za dogmat przyjmuje się, że to postać podejrzana i groźna, Czarny Lud patriarchalnego i przemocowego teatru. Wytworzenie takiego „egregora” Grotowskiego jest na rękę w zasadzie wszystkim stronom teatralnych sporów. Wymarzony obiekt ataków mają w nim i proemancypacyjne zwolenniczki teatralnych rewolucji instytucjonalnych, i akademiccy strażnicy scenicznych hierarchii dbający o bezpieczeństwo swoich wychowanków gwarantowane przez rynek reklam i seriali. Jego krytyka daje równie silny napęd katolickim ortodoksom i przeciwnikom wszelkich metafizyk, czcicielom „profesjonalizmu” i aranżerom teatralnych przekroczeń, wrogom „dżenderyzmu” i bojownikom o wolność od heteronormy. Przesadzam, ale niewiele: niechęć do Grotowskiego wydaje się dziś naprawdę łączyć ponad podziałami.

Zjawisko to jest prawdziwie fascynujące i warte osobnego, uważnego przestudiowania, jednocześnie trudne, ponieważ zarówno niechęć, jak i wcześniejsze wyniesienie tworzyły się i istniały nie tyle w obrębie jasno sformułowanych, zapisanych wypowiedzi, ale jako część środowiskowej „atmosfery”, „klimatu” i nastawienia kreowanego i podtrzymywanego przez pogłoski, anegdoty, dobór słów – cały arsenał decydujący o tym, co „się mówi” i „się wie”. Na „się” sposobu nie ma, choć rozważenie powodów, dla których to właśnie Grotowski stał „się” ulubionym Czarnym Ludem polskiego teatru, byłoby bardzo pouczające nie tylko dla nielicznych zajmujących się nim badaczy.

Nie to jest jednak głównym tematem i celem tego numeru, choć i te zagadnienia kilka publikowanych tu tekstów (m.in. esej Mirosława Kocura, komentarze do Grotowski non-fiction) podejmuje. Może kiedyś jeszcze zajmiemy się w „Performerze” egregorami Grotowskiego. Teraz jednak nasz zamiar był o wiele prostszy i bardziej podstawowy: chcieliśmy oddać głos tym, którzy – nawet jeśli już się swoimi wspomnieniami i refleksjami dzielili – mają wciąż do opowiedzenia rzeczy nieznane, czy też może nie dość uważnie wysłuchane. Na najprostszym poziomie chodziło nam po prostu o wykorzystanie rocznicy do wzbogacenia archiwum świadectw, bo te wydają się najważniejsze w przypadku biografii – tak osobistej, jak twórczej (o ile to rozdzielenie jest w tym przypadku w ogóle możliwe). Chcieliśmy uzyskać i zgromadzić przede wszystkim opowieści niejako podwójnie niekanoniczne: dalekie od wszelkiej wyznawczości, otwarte na głosy krytyczne i same od krytycyzmu nieuciekające, a zarazem dalekie od pragnienia „obalenia idola”. Pokazujące (jak czyni to na przykład bezkompromisowo, inteligentnie i z poczuciem humoru Urszula Bielska) różne małości, trywialne przywary i śmiesznostki, ale bez kwestionowania siły tego, co wyrastało z ich przekroczenia. Odsłaniające czasem bliskie grotesce zafiksowanie na strategiach i taktykach, ale bez negowania tego, co było celem, dla którego Grotowski wiódł wszystkie swoje gry. O tym celu dyskursy krytyczne nie tyle zapominają, ile go niejako apriorycznie unieważniają. Tymczasem on właśnie wydaje się nie tylko najważniejszy, ale też dziś szczególnie problematyczny, więc i szczególnie inspirujący. Nie mieści się ani w perspektywie ideologii konserwatywnych, ani w horyzoncie wielu projektów emancypacyjnych. O niego wydaje się z uporem pytać Tomasz Rodowicz, o nim na różne sposoby opowiadają uczestnicy i świadkowie działań parateatralnych, z którymi rozmawiała Karina Janik. O tym niezwykle trudnym do wypowiedzenia celu, czy też – używając języka Grotowskiego – głównej pokusie, chcemy w „Performerze” pamiętać, usiłując zbliżyć się do jego zrozumienia lub choćby do wywołania jego widma.

To między innymi dlatego użyliśmy w tytule tego numeru dwuznacznego słowa „wypominanie” oznaczającego i wypowiadanie pretensji, i wspominanie, i wpisany w polską tradycję liturgiczną akt modlitwy za zmarłych. W odniesieniu do tego ostatniego trzeba – znów wzorem Grotowskiego – zastrzec się, że w naszym wydaniu ma on charakter laicki, świecki. Nasze wypominki nie są modlitwą o życie wieczne w jakiejś transcendencji, ale próbą zapewnienia Grotowskiemu życia po życiu „tu, na ziemi” (aż chce się dodać: „tej ziemi”). On sam zadbał o pewien jego wymiar, tworząc działające przecież do dziś bez zmiany nazwy Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards w Pontederze. Będąc najważniejszym ośrodkiem wciąż trwającej pracy Jerzego Grotowskiego, nie może, nie powinien być ośrodkiem jedynym. Nie wszyscy mogą pracować z oficjalnymi spadkobiercami, ale ci, którzy szukając po swojemu, odkryją, że znaleźli się na tej samej drodze, którą kiedyś szedł Grotowski, powinni móc rozpoznać go jako swojego – tak, to właściwe słowo – towarzysza. To dla nich jest ten numer „Performera”. Do nich też adresowane jest zaproszenie do kolejnego.


Zespół redakcyjny

  • Monika Blige, Dariusz Kosiński, Katarzyna Lemańska, Karolina Sołtys (korekta), Wanda Świątkowska, Katarzyna Woźniak

Projekt okładki

  • Barbara Kaczmarek

Współpraca

  • Tomasz Raczkowski (staż)