2019-06-18
2021-02-23
Bruno Chojak, Karina Janik

„Ja pana widzę po stronie spontanicznej”

Rozmowa stanowi aneks do rozprawy doktorskiej Kariny Janik Drogi parateatru – Jerzy Grotowski, Rena Mirecka, Ewa Benesz obronionej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Karina Janik: W jaki sposób zaczęła się pańska przygoda z Jerzym Grotowskim i Teatrem Laboratorium?

Chojak: Wszystko zaczęło się we Wrocławiu, od przyjaciół1. To od nich dowiedziałem się, że istnieje ktoś taki jak Jerzy Grotowski i jego Teatr Laboratorium. To było… w 1970 roku, a może na przełomie 1969/1970? Pamiętam, że przeczytaliśmy w gazecie, że będzie grane Apocalypsis cum figuris. Postanowiliśmy przyjść. Przy wejściu do teatru Stefania Gardecka zapisała w kajecie nasze nazwiska2. (Nie wiedziałem wówczas, że to Stefania Gardecka.) Poinformowała nas, że obowiązuje system rezerwacji, że liczba miejsc jest ograniczona, że widownia może pomieścić tylko małą grupę ludzi. Jeśli jednak ktoś bardzo chce zobaczyć spektakl, to prosi o zapisanie się na listę, a bilety będą później do odbioru. Coś takiego sobie przypominam. Następnie, w tym samym kręgu przyjaciół, dowiedziałem się, że Jerzy Grotowski przygotowuje nowe przedstawienie, przynajmniej ma taki zamiar i że poszukuje do współpracy młodych ludzi. Zainteresowanych prosi o kontakt. Będzie zorganizowany rodzaj naboru. Dowiedziałem się o tym od moich przyjaciół, nie z prasy3.

Janik: Czy zajmował się pan wtedy jakąś działalnością artystyczną?

Chojak: Trochę malowałem, coś tam pisałem. Pamiętam, że w małym, przyjacielskim kręgu postanowiliśmy w tamtym okresie nakręcić film, eksperymentalny, aktorski4. Pamiętam, że plan filmowy był urządzony w piwnicy, a właściwie na parterze Domku Romańskiego, gdzie obecnie znajduje się Galeria Fotografii. Wtedy działał tam Studencki Teatr Zen. Jego szefem, reżyserem, był Tadeusz Drozd.

Janik: Był pan wtedy studentem polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego?

Chojak: Wtedy to ja byłem uczniem zasadniczej szkoły zawodowej przy ulicy Haukego-Bosaka, w klasie ze specjalnością elektroenergetyczną. Miałem zostać elektroenergetykiem i zajmować się takimi zagadnieniami, jak stacje transformatorowe, linie przesyłowe wysokich napięć albo przesyłowe linie kablowe o wartościach przesyłowych powyżej 10 KW i tego się uczyłem. Chodziłem w mundurku z naszytymi na klapach emblematami z błyskawicami. Tak to wyglądało…

No, ale… w filmie miałem być aktorem. Grała też Małgorzata Niklasz5. Mówi pani coś to nazwisko? Była w składzie pierwszej grupy, która się wyłoniła w trakcie eliminacji. Zbigniew Osiński podaje dziesięć osób bez wymieniania nazwisk6, ja znam te nazwiska. W rzeczywistości wybranych zostało nie dziesięć, a dziewięć osób.

W wyniku naboru znalazłem się w grupie dziewięciu wybrańców. Już mówię, kto tam był: Aleksander Lidtke, Zbigniew Kozłowski, Irena Rycyk, Wiesław Hoszowski – oni są w książce Osińskiego wzmiankowani, ale poza tym byli jeszcze – Małgorzata Niklasz, Marek Musiał, Ryszard Gizowski, byłem ja, kto tam jeszcze…

Janik: Małgorzata Dziewulska?

Chojak: Nie, dziewczyny były tylko dwie. Jeszcze raz policzmy…

Janik: Lidtke…

Chojak: No właśnie, miało być dziewięć osób, ale faktycznie to było ich osiem. Dziewiątą miał być Piotr Szczeniowski. Ale zawalił studia na Politechnice i z tego powodu Grotowski nie zdecydował się na przyjęcie go do zespołu. W swoim czasie był bardzo popularnym reżyserem teatru studenckiego, aktywistą teatralnym, który później powołał do życia taką efemerydę – Teatr Deszczu. Zdał potem jeszcze raz na studia, na wrocławskie kulturoznawstwo, skończył te studia, wiem, że napisał pracę magisterską o teatrze Bread and Puppet. Później, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, powołał kolejny zespół, zwany Commedia dell’Arte, który rezydował w Piwnicy Świdnickiej (obecnie to nazwa restauracji, ale wtedy był to klub młodzieżowy), a potem Szczeniowski rozpłynął się w powietrzu. Nie wiem, co się z nim dzieje.

Janik: Czy ta sytuacja miała wpływ na pracę artystyczną?

Chojak: Grotowski stawiał sprawę jasno: jeżeli ktoś studiuje, to ma studia ukończyć. Tylko pod takim warunkiem może podjąć współpracę. Ja zawaliłem szkołę, tę zasadniczą, zawodową. Grotowski powiedział, że muszę skończyć szkołę. Poszedłem więc do liceum dla pracujących, uczyłem się w trybie wieczorowym. I zgłosiłem się jako licealista, a Grotowski to zaakceptował. Tak to wyglądało. To jest skład tej ośmioosobowej grupy7

Janik: Mógłby pan opowiedzieć, jak rozpoczęła się praca w tej grupie?

Chojak: Na początku pojawiła się koncepcja przedstawienia. Pamiętam, że w pewnym momencie czytaliśmy na próbach Burzę Szekspira, chyba w przekładzie Jerzego S. Sity. Gdzieś mam nawet w papierach maszynopis aktorski. Ale po dwóch próbach czytanych, na których nie spał tylko ten, kto czytał i chyba Grotowski, z pomysłu zrezygnowano. Tak to wyglądało. Jako teatralny zawodowiec Grotowski musiał widzieć, że jakiekolwiek granie tekstem wymagałoby nauczenia nas mówienia scenicznego, a to wymagałoby lat.

Janik: Czy praca z tekstem miała jakąś kontynuację?

Chojak: Potem nic już nie robiliśmy z tekstem. Na pewno nie prowadziliśmy żadnych zajęć typu treningowego, takich, jak te sfilmowane z udziałem Ryszarda Cieślaka i aktorów Odin Teatret8. Pracowaliśmy trochę z użyciem instrumentów muzycznych, ale także z niemałym udziałem muzyki mechanicznej – z nagraniami muzyki rockowej. Widzi pani, czai się tu taki problem…

Czego się spodziewał Grotowski, a co wyszło? Grotowski, który nie znał wówczas młodzieży, kojarzył ją przede wszystkim z ruchem muzycznym, że niby były to zawsze jakieś zespoły muzyczne i ich fani. To był okres, kiedy na stadionach zaczęto organizować koncerty, a w Polsce zaczynały pojawiać się pierwsze dyskoteki… Dla Grotowskiego to był świat muzyki. Tymczasem z tych wszystkich, którzy mu zostali, powiedzmy, ośmiu osób, dwie były mocno zaangażowane w film eksperymentalny – to znaczy ja i Niklasz, a resztę stanowił krąg osób związanych z teatrem alternatywnym, który się wtedy intensywnie rozwijał. Irena Rycyk uczyła się w Warszawie na kursie dla instruktorów teatru amatorskiego. Pozostali wywodzili się ze środowiska Teatru Otwartego. Przywódcą był Aleksander Lidtke. Wreszcie przypomniała mi się ta ósma osoba! Wojciech Rawecki – obecnie znany operator filmowy i telewizyjny. Był operatorem w filmie Witolda Świętnickiego Golasy czy reżyserem zapisów telewizyjnych przedstawień Henryka Tomaszewskiego, na przykład Rycerzy króla Artura. Wcześniej jednak Rawecki kręcił się wokół tej grupki Alika Lidtkego… Ryszard Gizowski, poeta, dobił do tych „teatralników” dosyć chyba przygodnie. Marek Musiał był wcześniej (o czym dzisiaj mało kto wie) mimem w Studenckim Teatrze Pantomimy „Gest” przy Politechnice, tym samym, w którym rozpoczynał swoją praktykę sceniczną Andrzej Paluchiewicz, późniejszy aktor Teatru Laboratorium, jeszcze w okresie „teatralnym”. Ze światem muzyki najmocniej chyba był związany Wiesiek Hoszowski, z wykształcenia technik elektronik, pracujący w swoim zawodzie (wówczas było to uruchamianie maszyn cyfrowych w „Elwro”). No tak… Było to sito, przez które przesiało się tylko parę ziarenek…

Janik: Jak wyglądało to przesiewanie?

Chojak: Zebraliśmy się w sali, gdzie prezentowano Apocalypsis cum figuris. Potem widziałem przedstawienie, bo dostaliśmy bilety, to było coś! Ale zaraz, kiedy to było…

Janik: Przed tym naborem?

Chojak: Przed tym naborem czy po? Chwileczkę… Ja sobie przypominam sytuację, że Grot zainteresował się filmem, bo napisałem, i Małgosia napisała, że robimy film. Pokazaliśmy mu film zrealizowany przez naszego przyjaciela, bez współpracy z nami. Chciałem podkreślić, że zajmujemy się filmem eksperymentalnym. Przyszedłem z taśmą do malutkiej salki w jednej z piwnic, tam gdzie mieściły się pomieszczenia Teatru Zielona Latarnia. Kierownik techniczny Teatru Laboratorium, Dąbrowski rozpiął płótno i ustawił projektor, założył taśmę i wyświetlił film. Potem odbyła się krótka rozmowa z Grotowskim. Tylko czy to było przed naborem? Możliwe, że przed. Potem tak to wyglądało: jest nas około dwustu osób, siedzimy tak, jak podczas Apocalypsis się siadało – pod ścianami. Sala była wtedy wymalowana na czarno, parkiet, w rogu stolik, krzesełko, a na nim zapalona lampa, tak jak do pracy reżysera. Przyszedł Grotowski, który przewiesił swoją torbę przez krzesełko przy stoliku, sam siadł na podłodze i zaczął swoją przemowę.

Grotowski zaczął mówić, o co tutaj chodzi, że nie chodzi o żadne dziwne współzawodnictwo czy tresurę, czy coś takiego… Dosyć trudno było mu wyjaśnić to, o co właściwie mu chodziło. I mniej więcej w tym momencie jakiś młody człowiek, który nie siedział, ale stał oparty o futrynę lub o węgieł, miejsce, przez które wchodzili aktorzy (to nie były normalne drzwi, to był po prostu otwór wejściowy przesłonięty kotarą)… Czy wie pani, jakie było pierwotne przeznaczenie tego pomieszczenia, gdzie potem znajdowała się Sala Teatru Laboratorium?

Janik: Nie.

Chojak: To miała być salka kawiarniana. To znaczy ten cały kompleks, który do dziś jest własnością Ośrodka Kultury i Sztuki (OKiS), a który kiedyś nazywano Domem Związków Twórczych, poza salą restauracyjną, gdzie działał już wyszynk, obejmował jeszcze jedną salę, tak zaprojektowaną, żeby można było zrobić z niej jakąś alternatywną salkę kawiarnianą, może bez możliwości spożywania alkoholu, trochę bardziej dla literatów, a mniej dla plastyków i muzyków, którzy za kołnierz nie wylewali. Ale ponieważ literaci uznali, że w Klubie Dziennikarza i tak jest im przytulniej, więc od tego pomysłu odstąpili…

Janik: Jak ta przestrzeń była zaprojektowana?

Chojak: Tym samym wejściem wchodzili widzowie i goście restauracji. W przedsionku znajdowały się dwie ubikacje. Była to salka bardzo pomysłowo zrobiona. Właściwie to była kondygnacja mieszkalna, dosyć niska, więc zrezygnowano z odbudowania sufitu. To, co było dwuspadowym łamanym sklepieniem strychu, zostawiono niezabudowane. W ten sposób powstała ta dziwna przestrzeń, z parkietem, gdzie w pierwotnym założeniu miały stać stoliki i fotele dla przychodzących na kawę i herbatę. To, co stało się później garderobą, było węzłem sanitarnym. Mieścił się tam jedynie zmywak. Dużo miejsca nie było, ale wystarczyło, żeby parzyć kawę, wstawić kredens z ciastkami. W sam raz. Stamtąd wychodziliby kelnerzy. Ale literaci rozmyślili się, więc to nie ruszyło. Kilku chętnych chciało zagospodarować tę przestrzeń, jednak przez dłuższy czas nie miała ona określonego przydziału. Została więc Salą Teatru Laboratorium. Jak wspomina Maja Komorowska: „Tej sali pilnowaliśmy. Mieliśmy dyżury. Pilnowaliśmy tej sali. Myśmy tutaj pełnili dyżury, dokładnie, dzień i noc. Żeby to była nasza sala”9.

Janik: Wróćmy do pierwszego spotkania zebranych z Grotowskim… Młody człowiek stał oparty o węgieł…

Chojak: Tak i w pewnym momencie powiedział do Grotowskiego: „Proszę pana, tu nie ma co pieprzyć, tylko trzeba coś zrobić”. Na co Grotowski w tym samym momencie: „Proszę bardzo, słuchamy pana, niech pan coś zaproponuje albo coś zrobi”. A tego przytkało. Mówiono, że ten młody człowiek jest za pan brat z Andrzejem Wajdą, że wysyła do niego pocztówki zaczynające się od słów „Drogi Andrzejku”. No więc nastała chwila ciszy, a potem Grotowski kontynuował.

Były instrumenty muzyczne typu mandolina, jakieś bębenki, flety, gitara. Rzeczywiście, w pewnym momencie ludzie wstali. Ktoś coś zaczął brzdąkać, ktoś zaczął coś robić i w pewnym momencie zgromadzenie przerodziło się w spontaniczne, zbiorowe działanie. Ci, którzy umieli grać, zaczęli grać. Był to, powiedzmy, rodzaj dyskoteki, tylko że muzyka nie z płyt, ale grana na żywo, improwizowana. I to jest jakby pierwszy etap eliminacji. Została zapoczątkowana pewna konwencja, która była następnie powtarzana.

Grotowski dokonywał takich selekcji połówkowych. Poprosił kiedyś: ci, którzy chcieliby coś spontanicznie robić, niech przejdą na jedną stronę sali, a ci, którzy bardziej chcieliby coś wymyślić, na drugą. W ten sposób to funkcjonowało. Przypominam sobie, że kiedy byłem bardziej skłonny przychylić się do strony „konceptualistów”, Grotowski zareagował: „Ja pana widzę po stronie spontanicznej”. Właśnie z tej grupy, „spontanicznej”, która była kolejne razy dzielona, wyłonił się dziesięcioosobowy zespół. Z pozostałymi Grotowski dyskretnie pożegnał się, proponując korespondencję. Z nami natomiast zaczął pracę nad konkretnym etapem – ku spektaklowi…

Jeżeli chodzi o kalendarium wydarzeń, to mam rodzaj dziennika, który prowadziłem. Notowałem tam terminy sesji, niezależnie od tego dysponujemy materiałem w zasobie głównym – aktowym, zachowały się protokoły z prób, sporządzane przez Zbyszka Cynkutisa, który co prawda udziału w tym nie brał, ale pisał. Taki był zwyczaj, jeśli teatr funkcjonował, próby musiały być protokołowane. Wracając do Burzy, dwie próby czytane odbyły się na pewno, więcej nie daliśmy rady.

Janik: Jak później wyglądała ta praca?

Chojak: Nastąpił dalszy etap eliminacji, ja odszedłem w maju. Z tych dziewięciu osób zostały trzy, a nie – cztery: Aleksander Lidtke, Zbigniew Kozłowski, Irena Rycyk i Wiesław Hoszowski. To już adnotował w aneksach swojej książki Zbigniew Osiński10.

Janik: Mógłby pan powiedzieć, jak wyglądała praca przez te kilka miesięcy?

Chojak: To, co robiliśmy w czasie tych eliminacji, to była pewna podstawa. Muzyka raczej mechaniczna, taniec, rodzaj tańca. Pojawiały się też improwizacje na zadany temat, ale musiałbym sobie przypomnieć, jakie to były tematy.

Janik: Czy później uczestniczył pan w jakichś projektach parateatralnych?

Chojak: Do okresu Teatru Źródeł – nie. Nie oznacza to, że się obrażaliśmy i odchodziliśmy. Kto mieszkał we Wrocławiu, miał kontakt z Teatrem. Przychodziło się na spektakl. Z czasem coraz więcej osób mogło wejść na salę. Niekiedy dostało się bilet, czasem nie, bo trzeba było przepuścić tych, którzy przyjechali spoza Wrocławia albo zza granicy. Czekaliśmy i wchodziliśmy jako ostatni. Gdy człowiek się nie dostał, to rozmawialiśmy ze Stefanią, z jej siostrą Helenką, z pracownikami. Gawędziło się. Jak się kończył spektakl, to pomagaliśmy wydawać płaszcze z szatni.

Janik: Czyja to była decyzja, żeby już nie pracować?

Chojak: To nie była moja decyzja, to była decyzja Grotowskiego. Grotowski powiedział wtedy uczciwie, że w przyszłości ta praca będzie wymagać osób o określonych predyspozycjach. Nie każdy nadaje się do takiej drogi. Są tacy, którym jest to dane i tacy, na których czeka coś innego. Ja na przykład, jestem o wiele bliżej ludzi, gdy piszę niż wtedy, kiedy coś robię lub próbuję robić…

Janik: Pamięta pan, co dokładnie powiedział Grotowski?

Chojak: Coś w tym sensie: „Nie ma co, bo można się do kalectwa doprowadzić, działając wbrew sobie, pracując wbrew sobie i wbrew własnym predyspozycjom”. Nie byłem obrażony. Zająłem się konserwację zabytków… Konserwator zabytków jest również dokumentalistą sztuki.

Janik: Czy pracując od wielu lat w Archiwum Instytutu Grotowskiego, czuje pan, że jest pan bliżej innych?

Chojak: Bez wątpienia!

O autorach

Bruno Chojak
Karina Janik

  • 1. Grono moich najbliższych przyjaciół ograniczało się w tym czasie do czterech osób: Jerzego Piórkowskiego (wówczas studenta matematyki – zbieżność imienia i nazwiska z osobą pierwszego przewodniczącego dolnośląskiej „Solidarności” najzupełniej przypadkowa), Pawła Petera (już nieżyjącego, wówczas studenta matematyki, później informatyka), Stanisława Lewickiego (już nieżyjącego, wówczas fotografa i filmowca amatora) i Małgorzaty Niklasz, przyjaciółki Stanisława.
  • 2. Było nas wtedy dwóch – ja i Paweł Peter.
  • 3. Zob. Jerzy Grotowski: Propozycja współpracy, [w:] tegoż: Teksty zebrane, zespół redakcyjny Agata Adamiecka-Sitek, Mario Biagini, Dariusz Kosiński, Carla Pollastrelli, Thomas Richards, Igor Stokfiszewski, Instytut im. Jerzego Grotowskiego, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Krytyka Polityczna, Wrocław – Warszawa 2012, s. 487–488. Pierwodruk: „Słowo Polskie” 1970 nr 215, z 10 września, s. 4, z adnotacją od redakcji: „Od dyrektora Teatru Laboratorium, p. Jerzego Grotowskiego otrzymaliśmy list, który poniżej publikujemy, oraz jako Teatr Laboratorium – propozycja współpracy, „Sztandar Młodych” 1970 nr 217, z 10 września, s. 5 (przyp. red).
  • 4. Napisałem o tym w podaniu, które się zachowało w teczce mych akt osobowych.
  • 5. Taśma 16 mm ze zmontowanym filmem trafiła do moich rąk. Po latach, już po śmierci autora filmu, Stanisława Lewickiego, skierowałem się z nią do Akademickiego Klubu Realizatorów Filmowych „Fosa” przy Politechnice Wrocławskiej, aby dokonać jej renowacji, ponieważ z powodu zbyt słabych klejeń film nie nadawał się do projekcji ze standardowego projektora. Ostatecznie do renowacji nie doszło, niemniej film jest do odnalezienia w archiwum AKRF „Fosa”.
  • 6. „Z 70 ochotnikami spośród 300, którzy zareagowali na List otwarty Grotowskiego (IX 1970), odbyło się na początku listopada 1970 w sali wrocławskiej spotkanie trwające »cztery dni i cztery noce: rodzaj małego festiwalu, całkowicie improwizowanego«. W rezultacie tego spotkania uformowała się 10-osobowa grupa [podkr. B.CH.], która do końca 1971 pracowała najpierw z Grotowskim, a później ze Zbigniewem Spychalskim. »Aby ci <nowi> nie czuli się uczniami względem <starych>, postanowiono, że będą pracować osobno. Pod koniec roku pozostali ci, dla których to było«”. Zbigniew Osiński, Grotowski i jego Laboratorium, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 197–198. Z całej grupy w zespole pozostały cztery osoby: Irena Rycyk, Wiesław Hoszowski, Zbigniew Kozłowski i Aleksander Lidtke.
  • 7. W porządku alfabetycznym: Bruno Chojak, Ryszard Gizowski, Wiesław Hoszowski, Zbigniew Kozłowski, Marek Musiał, Małgorzata Niklasz, Wojciech Rawecki, Irena Rycyk.
  • 8. Training al teatro-laboratorio di Wroclaw/Trainingin in the theatre-laboratory in Wroclaw, reżyseria: Torgeir Wethal, produkcja RAI, 1971 (przyp. red.).
  • 9. Początek wypowiedzi Mai Komorowskiej podczas otwarcia wystawy projektu Jerzego Gurawskiego Viktoria Mai wiosną we Wrocławiu w Sali Teatru Laboratoriu, które się odbyło 13 maja 1994 roku.
  • 10. Zob. Skład Zespołu Teatru Laboratorium w sezonach 1959/60–1976/77, pkt. 13.: Sezon 1971/1972. Wrocław. Instytut Aktora – Teatr Laboratorium, [w:] Zbigniew Osiński: Grotowski i jego Laboratorium, s. 359.